Własnym nazwiskiem często muzycy nazywają swoją pierwszą płytę. Oby dzisiaj opisywana nie była ostatnią płytą Erica Claptona, który w pewnym sensie od wielu lat cieszy się zasłużoną, choć bardzo przedwczesną muzyczna emeryturą. Od kilku płyt mam bowiem wrażenie, że Claptonowi już się zwyczajnie nie chce...
Ta płyta to zbieranina różnych kompozycji. Są tu ograne standardy jazzowe. Są też kompozycje własne lidera i jego częstego ostatnio współpracownika – J. J. Cale’a.
Kiedy widzę płytę, w której skład muzyków zmienia się w każdym utworze, gdzie gościnnie grają znane nazwiska – to raczej nie wzbudza mojego wielkiego entuzjazmu. Wybitna muzyka powstaje z synergii i wspólnego działania twórczego muzyków, a nie na liscie płac światowego projektu. Tak było i tym razem. Najczęściej z takich pomysłów wychodzi składanka przeładowana nazwiskami, które mają wzbudzić zainteresowanie i podnieść sprzedaż, czyli produkt bez ładu stylistycznego i realizacyjnego. Powstaje wtedy wymęczony i przerealizowany komercyjny twór muzyczny.
Niezależnie od sympatii stylistycznych, bo to rzecz subiektywna, trzeba przyznac, że tym razem z tak różnorodnych składów udało się złożyć przynajmniej brzmieniowo jednolitą płytę.
To jednak płyta zmarnowanych szans. Wynton Marsalis gra kilka mało znaczących nut w paru utworach. Jego partie trąbki mógłby zastąpić swoja grą każdy dobry muzyk sesyjny. Duet wokalny Erica Claptona z Sheryl Crow właściwie nie jest duetem. Głos wokalistki słychac jedynie gdzieś nieśmiało w tle i wszechobecnych na płycie chórkach. Wkładu muzycznego J. J. Cale’a też tu niewiele, gra w swoich kompozycjach, jednak za mało tam gitary, żeby mistrz mógł odcisnąć jakieś osobiste piętno interpretacyjne na tych utworach.
Gitary Erica Claptona – dla przypomnienia, czyli dla młodszych czytelników – jednego z najciekawszych, największych inajbradziej kreatywnych bluesowo rockowych gitarzystów wszechczasów, też nei ma tu wiele. A mogłoby być ciekawie – Autumn Leaves, czy How Deep Is The Ocean, to utwory świetnie grane wielokrotnie przez największych jazzowych gitarzystów.
W zamian tego czego nie ma, a być powinno, dostajemy smyczki, orkiestrę, chórki, dzwoneczki i nieliczne nuty grane przez kilku gitarzystów, z których ciężko wyłowic te zagrane przez lidera. To wszystko w konwencji słodkiego, nieco tylko podlanego bluesowym brzmieniem musicalu z dużą dawką ocieplonego, bardziej niż zwykle melodyjnego wokalu Erica Claptona.
To jedna z jego nielicznych płyt, na których podoba mi się to, jak śpiewa. Od czasu genialnej płyty Me And Mr. Johnson Eric Clapton nie nagrał niczego ciekawego na gitarze… Szkoda….
Gdyby tę płytę nagrała Diana Krall, albo Tony Bennett – byłaby wyśmienita. Od jednego z najlepszych gitarzystów na świecie oczekiwałbym gry na gitarze. Tego na płycie niestety nie ma, choć w sumie powstał sympatyczny kawałek ciepłej, melodyjnej i sprawnie zrealizowanej muzyki na długie zimowe wieczory…
Eric Clapton
Clapton
Format: CD
Wytwórnia: Reprise / Warner
Numer: 093624963592
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz