James Moody to
jedna z wielkich legend świata jazzu. Powszechnie uznawany za duszę jazzowego
towarzystwa, zawsze uśmiechnięty i gotowy do gry. Od pierwszych dźwięków, które
zarejestrował, do końca swoich dni stworzył niemożliwą do policzenia ilość
genialnych ballad. Już w końcówce lat czterdziestych był klasykiem gatunku,
choć tenorzyści jego pokolenia uznawani byli za duchowych spadkobierców Charlie
Parkera, Moody zawsze pozostał sobą.
Na zawsze
wpisał się do jazzowych podręczników już w latach pięćdziesiątych za sprawą
niezwykłej kompozycji Eddie Jeffersona – „Moody’s Mood For Love”, która została
oparta na solówce Jamesa Moody z utworu „I’m In The Mood For Love” nagranego w
końcówce lat czterdziestych.
W czasie swojej
długiej kariery, którą rozpoczęła się w wojskowej orkiestrze w czasie drugiej
wojny światowej i nauką jazzowego życia w grupie Dizzy Gillespiego, grał ze
wszystkimi największymi mistrzami. W zespole Dizzy Gillespiego poznał Kenny
Barrona, który pozostał jego muzycznym przyjacielem na całe dekady. Album
„Feelin’ It Together” powstał w 1973 roku, a muzycy ciągle uwielbiali swoje
towarzystwo.
Tym, którzy
uważają Jamesa Moody za saksofonistę drugiego planu i idealnego uczestnika
rozlicznych big-bandowych zespołów Dizzy Gillespiego w późnych latach jego
kariery polecam odnalezienie reedycji takich albumów jak „The Tower Of Power!”
Dextera Gordona, czy „Big Bags” orkiestry Milta Jacksona.
James Moody był
jednak indywidualistą i w zasadzie od początku swojej kariery wystarczająco
dużą gwiazdą (spora w tym zasługa komercyjnego sukcesu „Moody’s Mood For
Love”), żeby nagrywać autorskie albumy właściwie przez całą karierę. Jego
ulubionym instrumentem był tenor, równie dobrze grał jednak na alcie i flecie.
Album „Feelin’ It Together” to doskonały przykład sprawności technicznej w grze
na tych wszystkich instrumentach i pogody ducha lidera. Nagranie powstało w
trudnych dla muzyków jazzowych początkach lat siedemdziesiątych, kiedy wydawało
się, że jazz w postaci akustycznej w zasadzie już nigdy nie powróci, a kto nie
grał hałaśliwego fusion w zasadzie był traktowany jak okaz muzealny, a w
najlepszym wypadku idealny kandydat do lukratywnego angażu w hallu, lub sali do
gry w bingo w którymś z wysłużonych i atrakcyjnych jedynie dla emerytów hotelu
w Las Vegas.
James Moody
potrafił jednak w tamtych czasach zrobić coś niezwykłego – wykorzystać odrobinę
nowoczesnego instrumentarium w postaci elektrycznego fortepianu swojego
najlepszego muzycznego przyjaciela – Kenny Barrona i stworzyć mowocześnie
brzmiące ballady. Powściągliwość w wykorzystaniu nowoczesnych brzmień
spowodowała, że nagrana w 1973 roku płyta od razu stała się ponadczasowym
klasykiem i pozostaje nim do dziś.
„Feelin’ It
Together” nie jest jakimś szczególnym albumem w obszernej dyskografii Jamesa
Moody. Jest dla mnie okazją, żeby przedstawić tego muzyka i po raz kolejny
powrócić do doskonałej muzyki, opisanej nie tylko przez jedyny w swoim rodzaju
dźwięk jego saksofonów, ale także dźwiękowe eksperymenty brzmieniowe Kenny
Barronna (jak choćby początek „Kriss Kross”). Ten album to również jedna z
najwspanialszych bobopowych solówek Jamesa Moody, tego sposobu gry uczył się przecież
od samego Charlie Parkera. Otwierający album utwór – „Anthropoly” to w mojej
osobistej klasyfikacji jedna z najciekawszych wersji „I Got Rhythm”
wszechczasów. Nie tylko w związku z jedyną w swoim rodzaju solówką lidera, ale
również z równie doskonałą odpowiedzią Kenny Barrona i całkiem błyskotliwym
fragmentem zagranym na kontrabasie przez Larry Ridleya. Jeśli zestawić ten
utwór z umieszczonym nieco dalej „Wave” Antonio Carlosa Jobima, zrozumiecie jak
niezwykle uniwersalnym muzykiem był James Moody.
James Moody
Feelin’ It Together
Format: CD
Wytwórnia: Muse / 32 Jazz
Numer: 604123204521
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz