31 grudnia 2011

Don Cherry – Complete Communion


Od czego by tu zacząć… Może od rzeczy w sumie mało ważnej, ale jednak zadziwiającej. Gdyby ktoś kiedyś zorganizował konkurs na najbrzydszą okładke jazzowego albumu, to z pewnością opakowanie „Complete Communion” byłoby w ścisłej czołówce. Nie potrafię wyobrazić sobie, że kogoś ta okładka potrafi zachęcić do kupna płyty. A może się nie znam? Mnie by nie zachęciła… To wiem na pewno.

To tyle o sprawach pozamuzycznych i w zasadzie tyle zastrzeżeń do muzyki. Jak się domyślacie, jeśli tego albumu jeszcze nie znacie, nasz radiowy Kanon jazzu to płyty wybitne i historycznie ważne. Jednak samo miejsce w historii to dla nas za mało, wszak nie można być kustoszem muzeum, jeśli nie kocha się eksponatów. A poza tym sam fakt, że płyta ukazała się 30, czy 40 lat temu nie oznacza, że jest obiektem muzealnym. Jeśli miałoby tak być ze wszystkim, to sam pownienem się zamknąć w muzealnej gablocie, jako obiekt do oglądania, a wcale nie zamierzam…

„Complete Communion” to był w 1964 roku debiut Dona Cherry w roli lidera. Z pewnością byłby to debiut sensacyjny, gdyby nie to, że sensacją był on sam już nieco wcześniej, w związku ze swoim udziałem, nie tylko symbolicznym, w nagraniach Sonny Rollinsa – „Our Man In Jazz”, Ornette Colemana – między innymi „Something Else!!!” i nieco niedocenianej płycie Steve’a Lacy – „Evidence” i paru innych zapomnianych już produkcjach. Miał też za sobą płytę której był współliderem, ale za to w towarzystwie najlepszym z możliwych – z Johnem Coltrane’m – „The Avant-Garde” i dwie płyty wydane pod swoim nazwiskiem w niszowych wytwórniach, które przeszły nieco bez echa.

Ciekawostką z późniejszego okresu kariery Dona Cherry związaną z naszą rodzimą sceną muzyczną jest prawdopodobnie zupełnie przypadkowa współpraca z Krzysztofem Pendereckim (tak, tak, tym Krzysztofem Pendereckim – to nie pomyłka), która przymiosła nam dziś będącą białym krukiem płytę „Actions”. I jeszcze jedna ciekawostka. Trudno w to uwierzyć, ale Neneh Cherry i Eagle-Eye Cherry to rodzina zmarłego w wieku 58 lat Dona Cherry.

Zgodnie z tytułem płyty, liderowi udało się zebrać muzyków, z którymi zintegorwał się w sposób niemal doskonały, tworząc dwie obszerne improwizowane kompozycje łączące wiele różnych muzycznych inspiracji i przyrządzając z nich w sobie tylko znany sposób coś zupełnie unikalnego. Jak bardzo odkrywczego i ważnego, to nawet dziś z perspektywy ponad 45 lat trudno ocenić. Może potrzeba jeszcze kolejnych 10 albo dwudziestu lat? Czy Don Cherry to innowator, czy muzyczny szarlatan? To samo pytanie zadaję sobie słuchając większości płyt Cecila Taylora. Wtedy myślę, że free jazz to przede wszystkim Ornette Coleman. Kiedy indziej mam wrażenie, że Don Cherry to jeden z ważniejszych muzyków XX wieku. Te wątpliwości sprawiają, że do „Complete Communion” i paru innych jego płyt dość często wracam, żeby sprawdzić, czy tą wątpliwość potrafię już rozstrzygnąć.

Zaskoczeniem jest też udział w tym nagraniu Gato Barbieriego. To pewnie najmocniejsze i najbardziej awangardowe jego nagranie i co za każdym razem mnie zadziwia, znany raczej ze zdecydowanie bardziej przystępnych produkcji saksofonista potrafi momentami dotrzymywać kroku liderowi.

Każdy sam musi ocenić, czy to płyta przełomowa, czy jedynie kolejna ważna pozycja na free jazowej scenie połowy lat sześćdziesiątych. Dla mnie to przede wszystkim powód do przemyśleń i rozważań na temat muzycznych inspiracji lidera. To jedna z tych płyt, na których za każdym razem odnajduję coś nowego i do których całkiem często wracam, a to bez wdawania się w szczegóły i muzyczne tło powstania albumu dla mnie wciąż najlepsza rekomendacja.

Don Cherry
Complete Communion
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 724352267323

Brak komentarzy: