Dzisiejsza płyta powstała na przełomie 1995 i 1996 roku. James Carter nie był już wtedy początkującym muzykiem, jednak rozpoczynał dopiero swoja trwającą do dziś karierę, a w jego dorobku znajdowała się chyba tylko jedna płyta nagrana pod własnym nazwiskiem. Być może historia powstania Conversin’ With The Elders została gdzies opisana, ja jednak na takie źródło nie trafiłem. Prawdopodobnie producenci płyty chcąc wylansować wschodzącą gwiazdę musieli się mocno natrudzić, aby przekonać wielkie sławy do zagrania na płycie młodego saksofonisty.
Mimo tego, że zaproszeni goście reprezentują bardzo różne pokolenia i style muzyczne, powstała spójna stylistycznie płyta. Duża w tym zasługa zarówno lidera, jak i świetnie z nim współpracującej przez wiele lat sekcji rytmicznej, na którą składają się: pianista Craig Taborn, basista Karibu Shahid i perkusista Tani Tabbal.
Formalna konstrukcja muzyki na dzisiejszej płycie bazuje w każdym utworze na próbie stworzenia dialogu pomiędzy liderem (na zdjęciu poniżej) i zaproszonym gościem.
Płytę otwiera wyśmienita kompozycja Lestera Bowie – Freereggaehibop z udziałem kompozytora. Tytuł utworu oddaje doskonale charakter muzyki, jak zwykle w wypadku Lestera Bowie pozostający poza jakimikolwiek utartymi ścieżkami i czerpiący inspirację z wielu różnych muzycznych konwencji. Gość prezentuje w tym utworze cały arsenał swojej nietypowej techniki gry na trąbce, szczególnie w skrajnie niskich rejestrach. Ton Jamesa Cartera, jak we wszystkich utworach na płycie jest zdecydowany, agresywny i pełen energii. Grając szybkie pasaże Carter skupia się na każdej nucie, nie próbując epatować słuchacza samą szybkością. Mimo tego, że Carter gra na płycie na różnych saksofonach i klarnecie basowym, zmieniając instrumenty i muzyczne konwencje potrafi zachować swój łatwo rozpoznawalny styl pozostający gdzieś w połowie drogi między rówieśnikami – Kenny Garretem w młodości zapatrzonym w Coltrane’a, a Branfordem Marsalisem flirtującym z muzyką popularną. Od paru lat ton Jamesa Cartera stał się łagodniejszy, momentami niebezpiecznie zbliżający się do smooth jazzowego banału. Dlatego warto sięgać po jego starsze płyty – jak choćby ta dzisiejsza.
Duet z Larry Smithem w Parker’s Mood jest nieco mniej udany. Kolejny utwór – Lester Leaps In rozpoczyna się stylową introdukcją Craiga Taborna (na zdjęciu poniżej).
Grający w tym utworze na trąbce Harry Sweet Edison jest klasą dla siebie. Gra jednak nieco obok lidera – w tym utworze nie udało się połączyć gry obu solistów tak, aby stworzyć nową muzyczną jakość. Podobnie zresztą wypada drugi z utworów z udziałem Edisona – Centerpiece.
Naima w wykonaniu Jamesa Cartera i Hamieta Bluietta grających na saksofonach barytonowych jest jednym z mocniejszych i ważniejszych utworów na płycie. Zagrany dość wolno utwór pozostawia wiele przestrzeni dla przeplatających się dźwięków saksofonów. Obaj muzycy zagrali razem również Composition #40Q – jedną z bardziej przystępnych dla słuchacza kompozycji Anthony Braxtona. Tu również współpraca udała się znakomicie. Instrumentaliści osiągnęli w tym utworze podziwu godne zespolenie. Gdyby nie separacja kanałów trudno byłoby odróżnić, które dźwięki gra każdy z nich. To również jedyny utwór na płycie, w którym pozostali muzycy pełnia równoprawną rolę członków zespołu. Momentami to free jazzowa improwizacja, kiedy indziej odwołanie do tradycji klezmerskiej, zawsze jednak wyborna współpraca dwu splecionych ze sobą w magiczny sposób saksofonów.
Blue Creek - kompozycję Buddy Tate’a, James Carter gra na klarnecie basowym w towarzystwie kompozytora (grającego na klarnecie). W tym utworze swoje najlepsze na płycie solo gra Craig Taborn, a dwaj klarneciści brzmią tak, jakby spędzili dziesiątki lat w jednym big bandzie i rozumieli się bez słów. Podobnie magiczne porozumienie muzycy osiągnęli grając tym razem na saksofonach w Moten Swing. Być może muzycy sekcji towarzyszącej nie są mistrzami swingu, a ton Jamesa Cartera nieco zbyt agresywny, jednak to właśnie Buddy Tate i Hamiet Bluiett są jedynymi gwiazdami zaproszonymi do nagrania płyty, którym udało się zagrać coś więcej niż własną solówkę z zepsołem Jamesa Cartera (na zdjęciu poniżej).
Płyta była dobra w 1996 roku, kiedy się ukazała i jest równie dobra dzisiaj. Tego nie da się powiedzieć o wszystkich późniejszych produkcjach Jamesa Cartera. I choć chętnie zamieniłbym Harry Sweet Edisona i Larry Smitha na kolejne utwory z udziałem Buddy Tate’a i Hamieta Bluietta, to całość w zupełnie niespodziewanie surrealistyczny sposób pozostaje spójnym dającym się wysłuchać od początku do końca albumem z zawsze rozpoznawalnym tonem lidera, który pokazuje, że potrafi odnaleźć się w różnych muzycznych konwencjach, pomimo użycia całej gamy różnych saksofonów i klarnetu basowego.
James Carter
Conversin’ With The Elders
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic
Numer: 7567829082
1 komentarz:
Kolejny raz się zgadzam, była to moja pierwsza płyta tego muzyka w kolekcji, teraz mam wszystkie. Oczywiście nie wszystkie są równe , ale gdyby tak było, to oznaczałoby, że mamy do czynienia z geniuszem. Różnorodność stylistyczna muzyki Cartera i instrumentarium ( nie znam drugiego saksofonisty, który gra na wszystkich "typach" saksofonów) jest zdumiewająca i mocno mu kibicuję. Byłem na jego dwóch koncertach w Wa-wie. Też było OK.
Prześlij komentarz