Album to intrygujący i pełen
zagadek. Słuchałem płyty kilka razy zastanawiając się, o co tu właściwie
chodzi. Za każdym razem miałem inny pomysł na odczytanie intencji artystów, co
nie zdarza się często. Owa nieoczywistość może być czasem irytująca, ale w
większości przypadków jest zagadkową wieloznacznością skłaniającą do kolejnej
próby rozwiązania dźwiękowej układanki. Uznaję więc, że jeśli do jakiejś muzyki
chce się wracać w krótkim okresie czasu wiele razy, to oznacza, że album warty
jest ponadprzeciętnej uwagi.
Oto bowiem mamy do czynienia z
produkcją trójki wykonawców, z których wcześniej znany był mi jedynie lider –
Louis Sclavis. O pozostałych muzykach – Benjaminie Moussay i Gillesie Coronado
wcześniej, zanim do mojego odtwarzacza trafił album „Sources” nie wiedziałem
właściwie nic.
Program muzyczny płyty oferuje
spójny stylistycznie przekaz, ujawniając jednocześnie wiele różnego rodzaju
muzycznych fascynacji i szeroką wiedzę wykonawców o tym, co współcześnie dzieje
się na europejskich scenach jazzowych i w filharmoniach oraz tam, gdzie muzycy
mają odwagę i pomysły na brzmieniowe i formalne eksperymenty.
Trudno przydzielić komukolwiek
rolę lidera, wynika ona zapewne z siły nazwiska Louisa Sclavisa i tego, że jest
samodzielnym kompozytorem większości materiału. Mimo wspomnianej wcześniej
dźwiękowej i strukturalnej spójności albumu, poszczególne kompozycje oparte są
na przeróżnych pomysłach. Część z nich bazuje na rytmicznym podkładzie całkiem
konwencjonalnie brzmiącej elektrycznej gitary uzupełnionej o splatające się
wokół tematu dźwięki fortepianu i klarnetu. W innych muzycy zdają się
delektować barwą swoich instrumentów. W jeszcze innych rolę głównego
improwizatora przejmuje lider.
Benjamin Moussay rozważnie używa
elektroniki, oszczędzając słuchaczom demonstracji możliwości technicznej
brzmień, które ma do dyspozycji. W zasadzie całość mogłaby być zagrana na
fortepianie. Podobnie czyni Gilles Coronado, starając się wybrać dla swojej
gitary brzmienie przetworzone, ale w sposób wspierający nastrój kompozycji.
Dalekie to wszystko jest od elektronicznego efekciarstwa, co nie jest znowu takim
częstym zjawiskiem, jeśli w studiu pojawiają się klawiatury i eksperymentujący
z brzmieniami gitarzysta.
Znajdziecie na tej płycie również
ślady inspiracji, zamierzone, lub nie, tego nie wiem, twórczością minimalistów,
muzyki ambient, brzmienia znane z muzyki repetytywnej, szczególnie w grze
gitarzysty. Znajdziecie również gotowe ilustracje do nastrojowego filmu
pasującego do ciemnego, zachmurzonego, i niekoniecznie najcieplejszego,
kończącego się właśnie lata. Znajdziecie również, tym razem, biorąc pod uwagę
poprzednie albumy lidera, z pewnością celowe i zamierzone echa muzyki północnej
Afryki.
Producent albumu pozmieniał chyba
trochę kolejność kompozycji, rzeczywiste czasy ich trwania nie zgadzają się z
tymi, które podane są na okładce, to dość niespotykane w słynącej ze
staranności wydawniczej wytwórni ECM. Stąd też nie można mieć pewności, który
jakie są prawidłowe nazwy poszczególnych utworów. To nie ma jednak większego
znaczenia…
Album jest kolejnym muzycznym
eksperymentem Louisa Sclavisa nieustannie zmieniającego składy i konfiguracje
instrumentów towarzyszących mu w kolejnych nagraniach. Za każdym razem, w
zupełnie magiczny i właściwy jedynie najlepszym liderom zespołów sposób,
potrafi nakłonić muzyków, z którymi nie łączą go długie lata wspólnego grania
do zespołowej improwizacji, która brzmi tak, jakby znali się od zawsze.
„Sources” to intrygująca, trudna
do opisania i skłaniająca do myślenia, pobudzająca wyobraźnię muzyka świata.
Czy to jazz? Nie wiem, choć to nieważne, jeśli takie określenie pomoże Wam
sięgnąć po ten album w sklepie, to przyjmijmy, że tak.
Louis
Sclavis Atlas Trio
Sources
Format:
CD
Wytwórnia:
ECM
Numer:
602527995328
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz