24 września 2012

Christian Scott – Christian aTunde Adjuah


Podwójny album. Dużo muzyki. Czy aby nie za dużo? Czy nie lepiej było nagrać jeden album? Pamiętam, że słuchałem poprzedniego albumu Christiana Scotta i niewiele z tej muzyki zapamiętałem. Była… Poprawna. I tyle. Później widziałem go na scenie z Marcusem Millerem. Wypadł nieźle, ale porównania z poprzednim trębaczem tego zespołu – Michaelem Patches Stewartem nie wytrzymał. Być może wyjdzie na ludzi, ale w zeszłym roku, kiedy widziałem go po raz ostatni na scenie wydał mi się raczej lekko nijaki. Czy udźwignie autorski projekt i to w dodatku od razu dwupłytowy?

Czy dla promocji płyty wystarczy kostium rodem z Mardi Gras i symboliczne przyjęcie afrykańskich imion? Czy to oznacza, że mamy do czynienia z próbą wskrzeszenia nowoorleańskiego folkloru sprzed 100 lat? Może już wystarczy tych pytań…

To świetny album. Choć Nowego Orleanu nie ma w nim wiele, przynajmniej tego pradawnego. To raczej nowoczesny Nowy Orlean, albo autorska wizja inspirowana muzycznymi korzeniami lidera. Ton trąbki nie jest tak bezpośredni jak w dawnej muzyce Nowego Orleanu, Christian Scott często używa tłumika i modyfikuje dźwięk. To samo dzieje się z fortepianem i elektryczną gitarą.

Czy to zatem powiew świeżości, nowy jazzowy Mesjasz… Nie koniecznie, choć łamanie konwencji i układanie znanych już wszystkim klocków na nowo wychodzi mu całkiem nieźle. Problem w tym, że ten album jest jednak za długi. Spróbowałem posłuchać go w całości, obu płyt bez przerwy. To jest nużące i w dodatku nieco niespójne. Gdyby zrobić z „Christian aTunde Adjuah” jeden krążek, byłby znacznie lepszy.

Pewnie każdy wybrałby inne utwory, choć mam wrażenie, że mój wybór byłby bardzo popularny. To bowiem pierwsze 6, może 7 utworów z pierwszego krążka brzmi najlepiej. Całość wypełniłbym kilkoma ciekawymi fragmentami z drugiej płyty, w szczególności ostatnim utworem – „Cara” – to najlepsza ballada na płycie. Do tego dołożyłbym trochę gitary przypominającej brzmieniem Pata Metheny z najlepszych jego płyt – tu słowa uznania należą się Matthew Stevensowi i trochę całkiem fajnego fortepianu.

Spore fragmenty drugiego krążka przypominają mi najlepsze nagrania Milesa Davisa z lat osiemdziesiątych, to bardzo porządnie zagrana muzyka z trąbką pozostającą gdzieś z boku melodii, komentującą, czasem pojedynczymi dźwiękami to, co robi zgrana i zainspirowana obecnością mistrza orkiestra.

Christian Scott ciągle poszukuje i chwała mu za to, jednak chyba już pora na to, żeby odnalazł. Na „Christian aTunde Adjuah” słychać, że jest już o krok od odnalezienia swojej własnej unikalnej wizji muzyki. Słychać też, że to będzie wizja ciekawa i coś, czego jeszcze chyba nigdy nie było. Mam nadzieję, że jego następny album będzie wybitny. Ten, w mojej własnej, skróconej do jednego krążka wersji jest świetny. W wersji dwupłytowej według mnie jest tylko dobry, choć to i tak sporo. Tytuł płyty tygodnia przyznaję więc mojej autorskiej jednopłytowej kompilacji…

Christian Scott
Christian aTunde Adjuah
Format: 2CD
Wytwórnia: Concord
Numer: 888072332379

Brak komentarzy: