Podwójny
album. Dużo muzyki. Czy aby nie za dużo? Czy nie
lepiej było nagrać jeden album? Pamiętam, że słuchałem poprzedniego albumu
Christiana Scotta i niewiele z tej muzyki zapamiętałem. Była… Poprawna. I tyle.
Później widziałem go na scenie z Marcusem Millerem. Wypadł nieźle, ale
porównania z poprzednim trębaczem tego zespołu – Michaelem Patches Stewartem
nie wytrzymał. Być może wyjdzie na ludzi, ale w zeszłym roku, kiedy widziałem
go po raz ostatni na scenie wydał mi się raczej lekko nijaki. Czy udźwignie
autorski projekt i to w dodatku od razu dwupłytowy?
Czy dla promocji płyty wystarczy
kostium rodem z Mardi Gras i symboliczne przyjęcie afrykańskich imion? Czy to
oznacza, że mamy do czynienia z próbą wskrzeszenia nowoorleańskiego folkloru
sprzed 100 lat? Może już wystarczy tych pytań…
To świetny album. Choć Nowego
Orleanu nie ma w nim wiele, przynajmniej tego pradawnego. To raczej nowoczesny
Nowy Orlean, albo autorska wizja inspirowana muzycznymi korzeniami lidera. Ton
trąbki nie jest tak bezpośredni jak w dawnej muzyce Nowego Orleanu, Christian
Scott często używa tłumika i modyfikuje dźwięk. To samo dzieje się z
fortepianem i elektryczną gitarą.
Czy to zatem powiew świeżości,
nowy jazzowy Mesjasz… Nie koniecznie, choć łamanie konwencji i układanie
znanych już wszystkim klocków na nowo wychodzi mu całkiem nieźle. Problem w
tym, że ten album jest jednak za długi. Spróbowałem posłuchać go w całości, obu
płyt bez przerwy. To jest nużące i w dodatku nieco niespójne. Gdyby zrobić z „Christian
aTunde Adjuah” jeden krążek, byłby znacznie lepszy.
Pewnie każdy wybrałby inne utwory,
choć mam wrażenie, że mój wybór byłby bardzo popularny. To bowiem pierwsze 6,
może 7 utworów z pierwszego krążka brzmi najlepiej. Całość wypełniłbym kilkoma
ciekawymi fragmentami z drugiej płyty, w szczególności ostatnim utworem – „Cara”
– to najlepsza ballada na płycie. Do tego dołożyłbym trochę gitary
przypominającej brzmieniem Pata Metheny z najlepszych jego płyt – tu słowa
uznania należą się Matthew Stevensowi i trochę całkiem fajnego fortepianu.
Spore fragmenty drugiego krążka
przypominają mi najlepsze nagrania Milesa Davisa z lat osiemdziesiątych, to
bardzo porządnie zagrana muzyka z trąbką pozostającą gdzieś z boku melodii,
komentującą, czasem pojedynczymi dźwiękami to, co robi zgrana i zainspirowana
obecnością mistrza orkiestra.
Christian Scott ciągle poszukuje i
chwała mu za to, jednak chyba już pora na to, żeby odnalazł. Na „Christian
aTunde Adjuah” słychać, że jest już o krok od odnalezienia swojej własnej
unikalnej wizji muzyki. Słychać też, że to będzie wizja ciekawa i coś, czego
jeszcze chyba nigdy nie było. Mam nadzieję, że jego następny album będzie
wybitny. Ten, w mojej własnej, skróconej do jednego krążka wersji jest świetny.
W wersji dwupłytowej według mnie jest tylko dobry, choć to i tak sporo. Tytuł
płyty tygodnia przyznaję więc mojej autorskiej jednopłytowej kompilacji…
Christian Scott
Christian aTunde Adjuah
Format: 2CD
Wytwórnia:
Concord
Numer:
888072332379
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz