06 listopada 2015

Adam Bałdych & Helge Lien Trio – Bridges – Fabryka Trzciny, Warszawa 20.10.2015

„Bridges”, najnowszy album firmowany przez Adama Bałdycha był pierwszą płytą tygodnia po reaktywacji RadioJAZZ.FM. Jak podkreślałem pisząc recenzję towarzyszącą muzycznej prezentacji na naszej internetowej antenie, nie była to płyta, która zachwyciła mnie od pierwszych dźwięków. Potrzebowałem kilku tygodni, by ją zrozumieć.

Kiedy wpisywałem sobie do kalendarza datę warszawskiego koncertu prezentującego ten materiał, maiłem wiele obaw. Zdałem sobie sprawę, że materiałowi zarejestrowanemu w studio brakuje spontaniczności i energii właściwej występom na żywo Adama Bałdycha, których widziałem wiele. Brakuje też nieco intymnej relacji ze słuchaczem, która występuje w niezwykle wielkich dawkach na poprzednich płytach Adama, „Imaginary Room” i „The New Tradition”. Pomyślałem więc, że może to taki pomysł – skandynawski chłód i wyważone, nieco przytłumione dźwięki, oddalone gdzieś w muzycznej przestrzeni od Adama, jakiego znam od lat. Stąd właśnie wspomniane obawy, bowiem Adam Bałdych, jakiego znałem do czasu nagrania „Bridges” był pełen energii i spontaniczności, nawet jeśli była ona niezwykle skupiona i zorganizowana, jak w przypadku kameralnego albumu „The New Tradition”. Wieczór w Fabryce Trzciny miał udowodnić, jak bardzo się myliłem.

Deszczowy wieczór 20 października 2015 roku był niezbyt sprzyjającym momentem na organizację koncertu. Część publiczności pewnie udała się na Torwar, żeby w moim pojęciu zupełnie niepotrzebnie obejrzeć z daleka Dianę Krall. Ja sam pędziłem na koncert przez całą Warszawę prosto z mojej wtorkowego radiowego pasma autorskiego. Nie oczekiwałem wypełnionej po brzegi sali, a tak właśnie było. To zawsze robi dobre wrażenie i dodaje sporo energii muzykom.

Krótka trasa koncertowa poświęcona jest promocji albumu „Bridges”, więc spodziewałem się, jak to często bywa w takich przypadkach, co również jest naturalne dla składów zwołanych na jedno konkretne nagranie, usłyszeć materiał prosto z płyty, może jedynie uzupełniony o jakiś atrakcyjny bis i parę miejsc na nieco bardziej rozbudowane solówki. Tu znowu się pomyliłem. Usłyszałem w zasadzie zupełnie inną muzykę. Rozpoznałem oczywiście kompozycje znane z „Bridges”, jednak dziś to już zupełnie inna muzyka. Tysiąc razy lepsza, ciekawsza, od tego co na płycie, choć nie mam najmniejszego zamiaru skazywania albumu na rynkowy niebyt, to bowiem wyśmienita płyta, podnosząca muzykom poprzeczkę niesłychanie wysoko.

Co zmieniło się od czasu rejestracji studyjnej? Muzycy spędzili ze sobą trochę czasu i znaleźli swoje własne miejsca w każdym z utworów. Nieskrępowani czasowymi ramami nagrania zaplanowanego na jeden krążek, mogli zaszaleć i popisać się swoją muzyczną wyobraźnią.

Zaszaleli. Ten koncert był najciekawszym wydarzeniem muzycznym 2015 roku i wątpię, czy coś jeszcze równie fenomenalnego może się wydarzyć. Ilością innowacyjnych pomysłów brzmieniowych, wyśmienitych improwizacji, muzycznych kolorów i pozytywnej energii z tego koncertu można obdzielić całkiem pokaźny światowy festiwal jazzowy. Chyba nigdy nie widziałem Adama Bałdycha tak skupionego i jednocześnie uśmiechniętego. Gdyby ktoś obserwował ten koncert z zatyczkami na uszach, wiedziałby, że muzycy są z siebie niezwykle zadowoleni i uwielbiają grać razem. To właśnie sprawiło, że świetny materiał stał się zwyczajnie genialny.

Ten materiał musi zostać koniecznie zarejestrowany na żywo. Nie tylko w związku z wyśmienita energią płynącą ze sceny. Również dlatego, że mimo niezwykłego muzycznego porozumienia pomiędzy Adamem Bałdychem i członkami zespołu Helge Liena, pewnie ich współpraca zakończy się na tym właśnie albumie. Tak dziś działa rynek – muzycy ciągle poszukują, czasem znajdując właściwe muzyczne przyjaźnie, kiedy indziej są tylko na chwile częściami tego samego nagrania. Tym razem udało się osiągnąć niezwykłą muzyczną wspólnotę myśli i emocji.

Wirtuozeria Adama Bałdycha nie zaskoczyła mnie jakoś szczególnie, bowiem wielokrotnie słyszałem jego niezwykłe popisy wykorzystujące każdą, nawet najbardziej nieoczekiwaną możliwość wydobycia dźwięków ze skrzypiec, niekoniecznie przy użyciu smyczka… Niezwykłym odkryciem tego wieczora stał się dla mnie Per Oddvar Johansen, perkusista zespołu. Kiedy trzeba, potrafi stworzyć rytmiczny filar, jeśli jest na to miejsce, wprawnie operuje bogatym repertuarem różnorodnych brzmień skromnego w sumie zestawu. W solowych partiach improwizowanych jest melodykiem i kolorystą, nie gra zbyt wiele dźwięków, skupia się raczej na ich właściwym miejscu. Pewnie mógłby też zagrać melodię, ale tym razem nie było na to miejsca.

Jak każdy niezwykły koncert, i ten był za krótki, trochę szkoda, że sam Helge Lien nie miał więcej czasu dla siebie, choć jego duet z Adamem w jednym z utworów z „The New Tradition” wypadł rewelacyjnie. Chętnie posłuchałbym też setu złożonego z utworów norweskich muzyków z ich poprzednich albumów. Na to też zabrakło czasu. To oczywiste, że we współpracy Adama Bałdycha i zespołu Helge Liena jest jeszcze wielki muzyczny potencjał. Oby potrwała ona jak najdłużej, co w dzisiejszych czasach zarówno ze względów komercyjnych, jak i artystycznych pewnie nie jest jakoś szczególnie prawdopodobne.

O muzyce zarejestrowanej na „Bridges” pisałem, że jest kameralna, dojrzała i wciągająca. Już w studiu muzycy potrafili stworzyć brzmieniowy monolit, a może nawet coś więcej – wspólnotę emocji i przeżywania. Na scenie zyskali i posunęli się jeszcze dalej, to wspólne szaleństwo i bezgraniczne porozumienie.


To było dla mnie muzyczne wydarzenie roku 2015.

Tekst ukazał się w miesięczniku JazzPRESS w wydaniu listopadowym 2015 roku: www.jazzpress.pl

Brak komentarzy: