15 marca 2011

Bob Dylan - MTV Unplugged

Pamiętam, czego oczekiwałem w 1994 roku od Boba Dylana w wersji Unplugged. Pamiętam też rozczarowanie związane z pierwszym kontaktem z tym nagraniem. To była płyta CD (albo płyta analogowa, w każdym razie bez obrazu), na której nie usłyszałem Boba Dylana z lat początku kariery – poety z gitarą. Usłyszałem za to koncert Unplugged, który nie był Unplugged. Za brzmienie odpowiedzialne były przede wszystkim organy Hammonda i elektryczna gitara slide na zmianę z gitarą dobro (też elektryczną) i zasilaną prądem mandoliną.

Oczekiwałem też raczej zupełnie innych utworów, choć konieczność zaśpiewania The Times They Are A-Changin’, czy Like A Rolling Stone była chyba łatwa do przewidzenia. Jak zapewne większość fanów artysty wolałbym Masters Of War, Ballad Of Hollis Brown, czy A Hard Rain’s A-Gonna Fall.

Tak więc po jednym przesłuchaniu wersji audio, a później obejrzeniu kasety VHS materiał powędrował na parę ładnych lat na półkę. Do czegoś, co uważałem za muzyczną porażkę trzeba było nabrać nieco dystansu.

Z perspektywy czasu łatwiej docenić pełen komercyjnych kompromisów, jednak dość sensowny wybór repertuaru. Mogliśmy przecież dostać Blowin’ In The Wind, Jokerman i Precious Angel, a w godzinnym programie zmieściły się przecież Desolation Row, Dignity i Love Minus Zero / No Limit. Mogło więc być dużo gorzej.

Nawet jeśli komus nie podoba się mandolina, można skupić się na tekstach. Pozorna wokalna nonszalancja i odrobina emocjonalnej niedbałości przenosi na słuchacza odpowiedzialność za zrozumienie i przemyślenie tekstu. Tak mają ci artyści, którzy są pewni, że śpiewają wybitne wiersze, a nie banalne piosenki. Może jedynie harmonijkę Bob Dylan tego dnia mógł sobie darować…

Na organach Hammonda gra Brendan O’Brien, dzisiejsza gwiazda konsolety, człowiek odpowiedzialny między innymi za wybitne realizacje ostatnich płyt Bruce’a Springsteena – Magic i Working On A Dream.

W sumie muzycznie nie jest najgorzej, udało się uciec od uprawianej również ostatnio przez Boba Dylana na koncertach konwencji barowo – objazdowego cyrku country i wodewilu, czyli maniery, która pozostała w głowie artysty od czasu Rolling Thunder Revue i powraca od czasu do czasu do dziś.

Fragmenty zagrane bez perkusji i organów wypadają jednak mimo dobrej gry Brendana O’Briena nieco ciekawiej – pozostawiając jeszcze więcej miejsca dla tekstu.

To jedna z tych płyt, które zyskują z upływem czasu i mam wrażenie, że za kolejne 10 lat będzie jeszcze lepsza.

Aha, i jeszcze jedno – szanowna Akademio, w tym roku znowu macie szansę dać Bobowi Dylanowi literackiego Nobla i sprawić, by cały świat na nowo uwierzył, że rzeczywiście nagroda jest za napsiane słowa, a nie kraj urodzenia i polityczny życiorys. Można też będzie poprosić laureata o koncert zamiast tradycyjnego wykładu w czasie ceremonii wręczania nagrody…

Bob Dylan
MTV Unplugged
Format: DVD
Wytwórnia: Columbia
Numer katalogowy: 5099720243595

Brak komentarzy: