13 maja 2011

Jarosław Śmietana - Podziemia Kamedulskie, Warszawa, 12 maja 2011

Kłopoty techniczne platformy bloggera nie ułatwiają w ostatnich dniach pracy. Jednak teksty można sobie zbierać do późniejszego hurtowego opublikowania, kiedy przynajmniej na chwilę będzie to możliwe. Wczoraj udało się, dziś jest nieco trudniej…

Wczoraj w Warszawie odbył się koncert tria Jarosława Śmietany. Miejsce wydarzenia było dość nietypowe. To tak zwane Podziemia Kamedulskie, czyli obszerna piwnica umieszczona pod Kościołem Pokamedulskim w Lesie Bielańskim. Miejsce urokliwe i dobre do organizacji tego rodzaju wydarzeń, choć raczej dotrzeć tam można jedynie samochodem. O ile spacer przez las po południu, kiedy jeszcze jest jasno należeć może do przyjemnych, o tyle powrót po koncercie może już taki przyjemny nie być. Tak więc to miejsce raczej dla posiadaczy samochodów.

Punktualnie o 19.00 na scenie pojawił się Jarosław Śmietana, któremu towarzyszył grający na perkusji z drobnym dodatkiem efektów elektronicznych Adam Czerwiński oraz basista młodego pokolenia Marcin Lanch. W programie koncertu znalazły się przede wszystkim fragmenty kilku ostatnich płyt Jarosława Śmietany. Wysłuchaliśmy więc przedziwnej, choć zgrabnie zaplanowanej mieszanki kompozycji między innymi Jimi Hendrixa, Jerzego Petersburskiego (To ostatnia niedziela), Lucjana Kaszyckiego (Pamiętasz, była jesień) i zagranej na bis ballady Jima Peppera Witchi Tai To inspirowanej folklorem amerykańskich Indian znanej między innymi z koncertów Oregon.


Jarosław Śmietana i Adam Czerwiński grają razem od wielu lat i to było na koncercie słychać. Grającemu na zmianę na gitarze basowej i kontrabasie Marcinowi Lanchowi zabrakło nieco muzycznego zrozumienia z zespołem, choć w roli dyżurnego basisty sekcyjnego sprawdził się dobrze. To jednak Jarosław Śmietana był liderem i gwiazdą wieczoru. Z biegiem lat staje się on coraz bardziej wszechstronnym muzykiem sięgającym do wielu różnych tradycji muzycznych i potrafiącym znaleźć w każdej muzycznej formule swoje miejsce, nie gubiąc jednocześnie charakterystycznego i rozpoznawalnego brzmienia. Do nagrań płytowych gitarzysta często zaprasza wokalistki. Grając w trio potrafi zaśpiewać utwory Hendrixa. Nie jest być może wielkim wokalistą, ale ich twórca też nie był. Za to gitarzystą jest wyśmienitym. Do tego można dorzucić wspaniałe i dowcipne prowadzenie koncertu, co nie jest często spotykaną u muzyków zaletą. Opowieści płynące ze sceny w formie obszernych zapowiedzi poszczególnych utworów mają dla wielu słuchaczy charakter edukacyjny.

Chciałbym na polskiej scenie widzieć więcej tego rodzaju zespołów i takich koncertów. Bez zbędnego filozofowania, skupionych na muzyce, doskonałych warsztatowo i wykonanych z szacunkiem dla słuchacza. Świetnych muzycznie, ale bez intencji (najczęściej nieudanych) wywracania muzycznego świata do góry nogami. Jeśli gdzieś w pobliżu będzie koncert tria Jarosława Śmietany, wybierzcie się na niego koniecznie, niezależnie od tego, czy słuchacie na co dzień Jimi Hendrixa, hard bopowych gitarzystów w rodzaju Kenny Burrella, Pata Martino, czy Granta Greena, przedwojennych przebojów, czy zwyczajnie jakiejkolwiek dobrej muzyki. Dziś takie koncerty należą do rzadkości, a ten wczorajszy był w dodatku darmowy, zapewne dzięki wsparciu lokalnych władz warszawskich Bielan., za które w imieniu wszystkich szczęśliwych widzów wypełniających kościelną piwnicę wypada podziękować.

Brak komentarzy: