Ta
płyta zawsze była dla mnie ważna. Właściwie mogłaby znaleźć się w Kanonie na
kredyt, tylko dlatego, że jest ważna dla Jeffa Becka, bo to doprawdy potężna
rekomendacja. Historię, znaną wcześniej z wywiadu udzielonego przez gitarzystę
czasopismu (w swoim czasie mającemu zwyczajną – papierową postać) New Musical
Express opowiedział dość dokładnie w wydanej w zeszłym roku biografii „Hot
Wired Guitar: The Life Of Jeff Beck” jej autor – Martin Power.
W
skrócie było to tak, że wkrótce po wydaniu „Spectrum” w 1973 roku w swoim nowo
kupionym sportowym samochodzie Carmine Apprice puścił Jeffowi Beckowi nową
płytę. Jeff Beck pomyślał, że to będzie jakieś nowe nagranie dziś już nieco
zapomnianego rockowego zespołu Badfinger, którego wielkim fanem był ówczesny
perkusista w zespole Jeffa Becka, właściciel nowego sportowego De Thomaso
Pantera, zapewne w kolorze czerwonym…Dalej już tylko krótki cytat z Jeffa
Becka: „This Is The Shit We Need”… I tu właściwie można zakończyć opowieść o
„Spectrum”. To powinno wystarczyć. W szczególności wystarcza wszystkim fanom
Jeffa Becka.
Niezależnie
od rekomendacji Jeffa Becka, to płyta wybitna. Jedna z tych, o której już dziś
możemy bez wahania powiedzieć, że wytrzymała próbę czasu i pozostanie
absolutnym klasykiem na zawsze. Tego nie da się powiedzieć o wszystkich
produktach fusion. Część z nich brzmi dziś jak ścieżki demo nowoczesnych
syntezatorów (tych tańszych…). Brzmienia elektroniczne szybko się starzeją. Ale
nie to co grał Jan Hammer. On nie naciskał wszystkich możliwych guziczków, nie
musiał w każdym utworze użyć wszystkich dostępnych brzmień. Wkrótce po nagraniu
tej płyty znalazł się w zespole Jeffa Becka, opowiadając się po tej bardziej
rockowej stronie fusion. „Spectrum” to jednak zdecydowanie jazzowe fusion. Może
czasem, szczególnie na drugiej stronie płyty analogowej syntezatory brzmią
nieco jak ścieżka dźwiękowa wielkiej kosmicznej bitwy z Gwiezdnych Wojen, ale
to przecież też już klasyka. I to dobra klasyka.
To
przede wszystkim niepowtarzalny Billy Cobham.
Perkusista o niemożliwej do podrobienia energii i rytmicznej inwencji.
Perkusista potrafiący skomponować materiał na cały album. Dodajmy, że nie tylko
ten jeden, choć z pierwszej połowy lat siedemdziesiątych to właśnie „Spectrum”
jest najlepszy, choć takim płytom, jak „Crosswinds” i „Total Eclipse” do klasy
„Spectrum” niewiele brakuje.
„Spectrum”
to także genialny, zmarły tragicznie zaledwie niecałe 3 lata po nagraniu tego
albumu. Krótko po sesji do „Spectrum” pojechał w trasę koncertową z Deep Purple,
po drodze nagrywając z Alphonse Mouzonem. Wtedy wielu muzyków dryfowało od
jazzu do rocka i w drugą stronę. Być może to właśnie od Tommy Bolina o
„Spectrum” dowiedział się Carmine Apprice i płytę zaprezentował Jeffowi
Beckowi.
To
wyśmienita płyta, jedna z najlepszych płyt fusion swoich czasów. Bardzo dawno
temu, kiedy nie było jeszcze odtwarzaczy MP3, ani nawet przenośnych odtwarzaczy
płyt CD, istniały Walkmany, w moim często gościła kaseta, na której nagrałem
sobie z jednej strony „Birds Of Fire” The Mahavishnu Orchestra, a na drugiej
właśnie „Spectrum”. Obie płyty nie były łatwe do zdobycia, jednak we wczesnych
latach osiemdziesiątych jakoś mi się udało i tę kasetę pamiętam jako jedną z
najczęściej odtwarzanych. Do dziś też nie potrafię wybrać, która z tych płyt
jest dla mnie ważniejsza. W związku z tym, żeby było sprawiedliwie, „Birds Of
Fire” z pewnością wkrótce też pojawi się w Kanonie.
Billy
Cobham
Spectrum
Format:
CD
Wytwórnia:
Atlantic
Numer:
081227351922
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz