Stanley
Jordan to muzyk od zawsze zagłębiony bez reszty w swojej niezwykłej gitarowej
wirtuozerii i odrobinie przedziwnych pseudofilozoficznych muzykoterapeutycznych
idei, które sprawiają, że jego nowe płyty nie pojawiają się tak często jak
powinny, a wśród pozycji wybitnych znajdują się również takie, obok których bez
bólu można przejść obojętnie i cieszyć się z zaoszczędzonego grosza.
Z wielkim
zdziwieniem zauważyłem, że od wydania albumu „Bolero”, pozycji niezwykłej w
dyskografii Stanleya Jordana minęło właśnie 20 lat, tak więc spokojnie można
już umieścić ten album w Kanonie Jazzu. Na swoje miejsce wśród płyt
nieśmiertelnych zasługuje w pełni, mimo, że jest wypełniony kaskadami
syntetycznych dźwięków wydawanych przez muzyków, którzy w owym czasie spędzali
z pewnością więcej czasu na lekturze instrukcji obsługi do swoich instrumentów,
niż na graniu na tych wszystkich nowatorskich wtedy wynalazkach.
„Bolero” to
wyjątkowa pozycja w katalogu nagrań Stanleya Jordana, uwielbiającego raczej
trio z kontrabasem i bębnami, albo nagrywającego solo, często jednocześni gna
dwu gitarach, albo jedną ręką na gitarze, a drugą jednocześnie na fortepianie,
bowiem jest on klasycznie wykształconym pianistą. Kto nie wierzy – może z
łatwością odnaleźć w sieci fragmenty nagrań z Paryża z kultowego klubu New
Morning z 2009 roku.
Stanley
Jordan – niezwykły wirtuoz gitary, to muzyk, którym zachwycają się najczęściej
początkujący gitarzyści, którzy pewnie nigdy nie zagrają połowy tych nut, które
jedną ręką gra Stanley na gitarze umieszczonej na specjalnym stojaku.
Oczywiście, warto czasem sięgnąć po koncertowe wykonania przebojów The Beatles,
czy jazzowych standardów w jego wykonaniu, jednak po pewnym czasie łatwo
dojdziecie do wniosku, że bardziej zajmujące są dźwięki kontrabasu Charnetta
Moffetta i bębny Kenwooda Dennarda, niż sama gitara lidera.
„Bolero” to
jednak zupełnie inna liga. To w zasadzie jedyna płyta, która pokazuje Stanleya
Jordana od zupełnie innej strony – jako genialnego aranżera z wizją. Samo
tytułowe „Bolero” Maurice’a Ravella, to utwór w sumie dość banalny i zwykle
jeśli pojawia się w jazzowej konwencji, raczej grywany jest przez pianistów. W
jazzowym światku Ravel pojawia się, jednak często o jego największym przeboju
muzycy zapominają.
W wykonaniu
zespołu nadzorowanego przez Stanleya Jordana, „Bolero” zachowuje swoją
podstawową melodię i nabiera z każdym jej powtórzeniem energii zgodnie z
muzyczną ideą kompozytora. Staje się jednak muzyką świata, zachwyca przeróżnymi
zupełnie niespodziewanymi dźwiękami, praktycznie w całości wygenerowanymi
elektronicznie, a jednak brzmiącymi równie świeżo, jak 20 lat temu.
Wciąż
pamiętam moment i miejsce, gdzie kupiłem ten album. Czas biegnie bardzo szybko.
To było 20 lat temu, szmat czasu, tysiące płyt w głowie, niezliczone muzyczne
odkrycia i zaskoczenia. Jeszcze więcej porażek i płyt o których już dziś nie
pamiętam, a do tego niezwykłego albumu Stanleya Jordana wracam dość często. To
najlepszy dowód, że należy mu się miejsce w moim Kanonie Jazzu.
Stanley
Jordan
Bolero
Format: CD
Wytwórnia:
Arista
Numer: 078221870320
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz