03 kwietnia 2014

Tord Gustavsen Quartet – Extended Circle

Poprzednia płyta kwartetu w tym samym składzie – „The Well” była dla mnie pierwszym spotkaniem z twórczością tego pianisty. To było ponad 2 lata temu, a o tej płycie przeczytacie tutaj:


Przez ostatnie dwa lata zespół dojrzał, a Tord Gustavsen ze świetnego pianisty stał się liderem zespołu. Nie stara się już mieć ostatniego słowa w każdym utworze. W ślepym teście być może wielu słuchaczy uznałoby ten album za nagranie saksofonisty - Tore Brunborga. To jego instrument często gra temat i pierwszą solówkę. To dzięki jego improwizacji „The Embrace” staje się moim ulubionym muzycznym momentem tego albumu.

Wprawny słuchacz rozpozna jednak zespół bez trudu. Powolne, niespieszne tempo, dźwięków raczej mniej niż więcej, w myśl formuły – co za dużo to niezdrowo. Skandynawska elegancja, choć jak na Skandynawów dość gorąca.

Kwartet Torda Gustavsena jest doskonale zbalansowany. To atrybut zespołów, które grają już jakiś czas ze sobą, chcąc jednocześnie stworzyć zespół, a nie tylko platformę do solowych popisów. Takie podejście jest oczywiście wymagające dla lidera, bowiem on również, a może nawet przede wszystkim on musi się pozbyć chęci popisywania się przed publicznością. Szczególnie jeśli posiada unikalny sound, to trudne, ale potrzebne.

Tradycja europejskiej muzyki kościelnej, o której sporo wie Tord Gustavsen przywołuje słuchaczom, przynajmniej mi przywołuje… skojarzenie z Modern Jazz Quartet. Ta sama elegancja, balans i dużo miejsca dla wszystkich muzyków. Z drugiej strony przesunięcie środka ciężkości w stronę saksofonu  sprawia, że kwartet staje się bardziej jazzowy w mainstreamowym, amerykańskim znaczeniu.

Od norweskiej muzyki klasycznej do gospel jest równie daleko, jak z Warszawy do Gdańska pociągiem, jednak okazuje się, że kwartet Torda Gustavsena potrafi operować na tej trasie bardzo sprawnie.

Znam dopiero dwie płyty zespołu – „The Well” i „Extended Circle”, ale już to pozwala mi zobaczyć logiczną drogę rozwoju. Tord Gustavsen jest wyśmienitym, nie obawiającym się brzmieniowych eksperymentów pianistą. To pokazał już albumem „The Well”. Teraz stał się wyśmienitym liderem zespołu. Czekam na więcej…

Tord Gustavsen Quartet
Extended Circle
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602537602391

01 kwietnia 2014

Maciej Grzywacz – Solo

Co począć z taką płytą? Można jedynie w przerwach na jedzenie i spanie pomiędzy kolejnymi godzinami z nią spędzanymi utyskiwać na cały świat, że nie kupuje jej w milionach egzemplarzy. Otóż świat się myli, jeśli jeszcze nie macie albumu „Solo” Macieja Grzywacza, to też się mylicie. Możecie jednak ten błąd szybko naprawić, udając się w świecie wirtualnym, lub całkiem realnym do najbliższego sklepu i domagając się natychmiastowej dostawy tej płyty, bowiem każdy dzień bez tej płyty będzie dla Was gorszy od tego, który spędzicie przy jej dźwiękach.

W sumie to może nie powinienem narzekać, bo ja już ten album mam i nikomu nie oddam. Będę sobie słuchał wieczorami, a czasem nawet rano w drodze do pracy. Mogę jedynie narzekać, że póki co jest tylko jedna płyta. Mam nadzieję, że będzie więcej. Analogie do genialnego cyklu Joe Passa – nieskromnie nazwanego „Virtuoso” nasuwają się same. Cykl Joe Pasa obejmuje w sumie 6 wydawnictw, w tym jedno dwupłytowe – dla tych, którym nie będzie chciało się szukać – „Virtuoso”, numerki 2, 3 i 4 (ten akurat podwójny), „Virtuoso Live!” no i jeszcze „Virtuoso In New York”.

Z przyjemnością postawię album „Solo” Macieja Grzywacza na półce zaraz obok tych wszystkich słynnych wydawnictw wytwórni Pablo. Jest równie dobry. I tu mam kłopot, bowiem w zasadzie na tym zachwycie recenzja mogłaby się skończyć. Jeśli znacie nagrania Joe Passa – więcej zachęty nie będziecie potrzebować. Część dalsza będzie przeznaczona dla tych, których uwadze jakimś cudem cykl solowych nagrań Joe Passa umknął.

Otóż Maciej Grzywacz podjął się zadania w zasadzie skazanego na niepowodzenie, czyli nagrania bardzo znanych i bardzo ważnych standardów z wykorzystaniem jedynie akustycznej gitary. Samo nagranie jest oczywiście wykonalne, ale trzeba jeszcze zrobić coś, żeby wyróżnić się na tle podobnych nagrań innych gitarzystów, Zadanie to wydaje się być beznadziejne, bowiem można uznać, że każdy słuchacz na widok takiej listy utworów przypomni sobie swoje ulubione wykonania i pewnie jeszcze przed zakupem albumu „Solo” pomyśli, że przecież już to wszystko ma i to w lepszych, światowych chciałoby się powiedzieć wykonaniach. I to będzie wielki błąd, bowiem wersje Macieja Grzywacza nie są może odkrywcze i na siłę jakieś inne, czy w nietypowy sposób pozmieniane. Maciej Grzywacz z profesorską precyzją i chęcią pokazania młodszemu pokoleniu pięknych melodii skupia się na tym, co w tej muzyce najważniejsze.

Maciej Grzywacz nie eksperymentuje. W takich standardach, jak „Skylark”, czy „Stella By Starlight” wymyślono już wszystko. Nie trzeba więc kombinować na siłę. Maciej Grzywacz skupia się na melodii. Jego powrót do gitary akustycznej oznacza uproszczenie formy, klasyczne brzmienie, co może zmylić tych, którzy oczekują wiele swingu i bluesa. W swoich wykonaniach akustycznych profesor polskiej gitary często bliższy jest tradycji koncertowej gitary klasycznej, niż swingowi starych mistrzów.

Dwie kompozycje własne gitarzysty uzupełniają listę wielkich hitów. Dodajmy – hitów świetnie wybranych. Być może „Darn That Dream” i „Skylark” brzmią ciekawiej w wykonaniu Jima Halla, „Stella By Starlight” na gitarze to dla mnie przede wszystkim Joe Pass, a „You Don’t Know What Love Is” przypomniał ostatnio John Scofield. Jednak te wszystkie piękne melodie zagrane prosto i szczerze przez Macieja Grzywacza brzmią zwyczajnie pięknie.

O poprzedniej płycie Macieja Grzywacza przeczytacie tutaj: Maciej Grzywacz, Yasushi Nakamura, Clarence Penn - Black Wine

Maciej Grzywacz
Solo
Format: CD
Wytwórnia: Black Wine
Numer: 5902020424024

30 marca 2014

Sam Rivers – Contrasts

Seria wydawnicza Re:Solution ECM jest dla mnie dość kontrowersyjna. Niektóre pozycje wznowione w tej serii delikatnie rzecz ujmując jakością muzyki nie zachwycają. Nie zachwycały nawet w czasie pierwszego wydania. Ponadto szata wydawnicza i opakowanie wydaje mi się być co najmniej nie na miejscu. Rozumiem cięcie kosztów i chęć wykreowania nieco tańszej serii wydawniczej, jednak opakowanie płyty powinno umożliwiać jej bezpieczne przechowywanie, a tego de facto wykonana z twardego kartonu, sklejona wewnątrz przegródki na płytę koperta nie zapewnia. Ci co zechcą częściej sięgać po płytę, z pewnością szybko ją porysują.

Płyty CD stają się towarem luksusowym, po który sięga coraz mniej klientów, za to raczej takich, którzy na szczegóły zwracają uwagę. O szczupłości szaty wydawniczej i pozbawieniu płyt tradycyjnej książeczki nie wspomnę, a to przecież dla kolekcjonerów, a płyta CD staje się powoli raczej kolekcjonerskim przedmiotem, niż podstawowym nośnikiem muzyki, bardzo ważne. Z drugiej strony nie mam pewności, jak wyglądały pierwotne wydania części płyt z serii Re:Solution i czy zawierały bardziej rozbudowaną książeczkę.

Podstawą dobrej płyty jest jednak muzyka, a „Contrats” Sama Riversa to jedno z najlepszych tegorocznych wznowień z serii Re:Solution. Album został zarejestrowany w 1979 roku przez zespół w składzie: Sam Rivers – saksofony i flet, George Lewis – puzon, Dave Holland – kontrabas i Thurman Barker – perkusja. Płyta zebrała bardzo dobre recenzje, kiedy się ukazała i do dziś pozostaje jedną z ciekawszych w obszernej dyskografii lidera. Dla mnie jest również wyśmienitą płytą Dave’a Hollanda, który niewątpliwie jest postacią numer dwa tego albumu. Sam zresztą wielokrotnie podkreślał, że Sam Rivers był jednym z jego najważniejszych nauczycieli.

W wypadku tego albumu kontekst reedycji jest zresztą dość unikalny. Dla tych, którzy nie przepadają za płytami analogowymi, będzie to chyba pierwsza okazja uzupełnienia kolekcji nagrań Sama Riversa o ważny w jego dyskografii album. Wcześniej album został wydany w wersji cyfrowej chyba tylko w bardzo ograniczonym nakładzie w Japonii. Płyta nie była wznawiana przez ECM prawdopodobnie dlatego, że jest jedynym nagraniem lidera dla ECM, jeśli nie liczyć albumu Dave Hollanda, który jest już dziś klasykiem – „Conference Of The Birds”. Innego wytłumaczenia nie potrafię sobie wyobrazić, bo nawet tak skupionego na stylistycznej jednolitości swojego podstawowego jazzowego katalogu producenta, jak Manfred Eicher nie podejrzewam o niewznawianie płyty tylko dlatego, że do innych wydawnictw ECM z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nie pasuje.

Wśród kompozycji lidera na wyróżnienie zasługuje „Lines”, szczególnie w związku z wyjątkowej urody dźwiękami kontrabasu i po raz kolejny za solówkę – tym razem zagraną smyczkiem przez Dave Hollanda – „Solace”. Thurman Barker jest najmniej znanym muzykiem kwartetu, jednak tutaj akurat sprawdza się wyśmienicie.

Całość jest, jak zwykle w przypadku studyjnych albumów ECM świetnie zrealizowana, co jest wyjątkiem w dyskografii Sama Riversa, który wydał sporą cześć swojej muzyki w małych wytwórniach, które nagrywały korzystając często z przypadkowych studiów nagraniowych.

Tak otwarte free jazzowe granie, które jest jednocześnie osadzone w bluesowej tradycji, głównie za sprawą pulsu kontrabasu Dave Hollanda, i zupełnie pozbawione ograniczeń tradycyjnej jazzowej formy nie zdarzało się często. To płyta zagadkowa, pełna pozornych sprzeczności, a jednocześnie zaskakująco spójna. To jedna z nielicznych płyt, które można spokojnie opatrzeć etykietą free i podarować znajomemu, który na słowo jazz reaguje nerwowo i bez zrozumienia. Muzyka uniwersalna, ponad wszelkimi podziałami stylistycznymi, a również przykład tego, jak muzycy zupełnie od siebie różni mogą się nawzajem inspirować i tworzyć nową jakość.

Sam Rivers
Contrasts
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: ECM 1162