Już miałem dzisiejszy tekst zacząć od stwierdzenia, że to kolejna dobra płyta basisty, której słabszą stroną są kompozycje. Tak myślałem, słuchając kolejnym dbbrych, ale z pewnością nie jakoś szczególnie wpadających w ucho kompozycji. I tak aż do jedenastego, czyli przedostatniego utworu na płycie – Happy Song. To wyśmienita kompozycja, której nie powstydziłby się nawet Herbie Hancock – najlepszy kompozytor przebojów elektrycznego jazzu.
Jaka jest więc ta płyta? Przede wszystkim zawiera Happy Song – potencjalnie wielki przebój, który oczywiście nim nie został i nigdy nie zostanie, chyba, że odkurzony kiedyś przez jakiś komercyjny zespół taneczny. Takiej muzyki nie usłyszymy przecież w radiu, więc hitu nie będzie. W związku z tym można nacieszyć się radością samodzielnego odkrycia nieodkrytego przeboju. I mieć miłą niespodziankę na koniec całkiem niezłej płyty.
Cała reszta muzyki też jest dobra, pełna pokręconych rytmów i techniki gry na gitarze basowej, dostępnej zapewne tylko dla kilku wirtuozów tego instrumentu. To też, jak zwykle u Victora Wootena mieszanka przeróżnych stylów i konwencji muzycznych. To nuty i brzmienia arakskie, R&B, Soul, stary dobry jazz-rock i kilka innych rzeczy. Całość mimo różnorodności brzmi spójnie, co płytom nagrywanym w różnych okazjonalnych składach w czasie kilku lat nie zdarza się często.
To również świetna robota studyjna. Zapewne wiele było pracy w montażu i postprodukcji, jednak nie słychać charakterystycznego, wymęczonego obróbką brzmienia ProTools i cyfrowej konsolety. Słychać za to świetnie nagraną gitarę basową i wybornie dobrane brzmienia analogowych syntezatorów. Do tego jak zwykle cała rodzina Victora Wootena w roli muzyków towarzyszących. Dodatkowo, symboliczny, choć nie tylko dekoracyjny udział gwiazd – Mike Sterna na gitarze, Richarda Bony tym razem jedynie śpiewającego, Alvina Chea znanego z Take 6, Alvina Lee na gitarze, a także Dennisa Chambersa i JD Blaira na perkusji.
Victor Wooten to basista, który robi twórczy i sensowny użytek ze swojej niebywałej techniki i muzykalności. To nie tylko muzyk nagrywający od lat świetne płyty firmowane własnym nazwiskiem, ale także będący filarem działalności muzycznej Beli Flecka, koncertujący dużo, niestety głównie w USA, a także będący ostatnio, co na pewno jest nobilitacją dla każdego basisty – równoprawnym partnerem Marcusa Millera i Stanleya Clarke – płyta i trasa Thunder. Moim jednak zdaniem, z trzech wymienionych wybitnych basistów, to właśnie Victor Wootena nagrywa najlepsze płyty pod własnym nazwiskiem. To jego kolejna bardzo dobra płyta, a także prawdopodobnie najlepsza w karierze kompozycja – Happy Song. Wootena najlepszy jest w wersji koncertowej (wybitna płyta Live In American), jednak tej płyty również słucha się z przyjemnością.
Victor Wooten
Palmystery
Format: CD
Wytwórnia: Heads Up
Numer: 053361313524
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz