Od niedzielnego koncertu Wasa Swing Festival minęło parę dni. To czasem dla opisu dobrze, czasem niekoniecznie. Nie każdy koncert musi być wybitnym wydarzeniem artystycznym. Jeśli nim nie jest i nie siedzimy oszołomieni wielką sztuką jeszcze długo po tym, kiedy muzyka ucichnie, powinny nas choć ręce boleć od oklasków, a nogi od rytmicznego przytupywania.
Wasa Swing Festival to w założeniu miała być dobra zabawa i próba zrobienia czegoś wspólnie przez muzyków, którzy na co dzień ze sobą nie grają. To udało się bardzo dobrze. O występie Tootsa Thielemansa pisałem wczoraj. To było preludium, całego wieczoru, wyśmienite, niepowtarzalne, jednak zupełnie inne niż to, co wysłuchali i zobaczyli uczestnicy tego interesującego wieczoru później.
Założeniem artystycznym było pokazanie big bandu wraz z różnymi solistami. Takie koncerty nie są organizowane często, choćby ze względu na koszty logistyczne sprowadzenia orkiestry i wszystkich solistów, którzy mimo, że pojawiają się jedynie na kilka chwil na scenie, często na 2-3 utwory, też muszą skądś przylecieć, gdzieś mieszkać, no i coś zarobić.
Chwała zatem organizatorom za to, że na to wszystko znaleźli pieniądze (pewnie w większości d sponsorów, bo bilety nie były wcale drogie biorąc pod uwagę liczbę atrakcji). Chwała również wszystkim muzykom, że zechcieli spróbować czegoś innego niż własne autorskie projekty. Żal tych, co nie dojechali (zapowiadana wcześniej Viktoria Tolstoy i trio Claesa Crona).
Tak więc po krótkiej przerwie po występie Tootsa Thielemansa, w towarzystwie kilku muzyków big bandu Rogera Berga na scenie pojawiła się Vivian Buczek. Było niewątpliwie dużo pozytywnej energii, zaangażowania i muzykalności. Był też Wojciech Karolak grający na organach Hammonda. Było to więc zderzenie młodości i entuzjazmu z niebywałym warsztatem i estradowym doświadczeniem. Vivian Buczek być może sama nie udźwignęłaby jeszcze ciężaru całego godzinnego setu, jednak te kilka utworów i parę wyśmienitych solówek Wojciecha Karolaka to był dobry występ. Na Vivian Buczek niewątpliwie trzeba zwrócić uwagę w najbliższej przyszłości. Ma doskonały warsztat wokalny i szacunek do muzycznej tradycji, jakiego próżno szukać wśród śpiewających młodych wokalistek. Jeśli wybierze sprzyjający sobie repertuar, z pewnością może być gwiazdą pierwszej wielkości. Ja już dziś chętnie zobaczyłbym ją w pełnowymiarowym secie.
Vivian Buczek
Wojciech Karolak i Vivian Buczek
Po występie Vivian Buczek przyszła kolej na zapełnienie muzykami pustych dotąd pulpitów całej obszernej sekcji dętej big bandu grającego na perkusji lidera - Rogera Berga. O grze całej orkiestry można powiedzieć tyle, że była dobra. Być może można by powiedzieć więcej, gdyby nie fakt, że większość instrumentów dętych była słabo słyszalna. Jeśli to brak rzeczywistej potęgi brzmienia zespołu, nie byłoby dobrze. Ja mam jednak wrażenie, że zawiodła akustyka. Na wyróżnienie zasługuje jednak z całą pewnością schowany nieco za innymi instrumentami, a wyróżniający się brzmieniem gitarzysta – Mans Persson. Rola gitarzysty w dużej jazzowej orkiestrze nie jest łatwa (no chyba, że się jest Brianem Setzerem, ale to inna historia). Mans Persson zrobił wiele. Aby słuchacze jego brzmienie zapamiętali i zrobił to dobrze.
Roger Berg Big Band
Roger Berg (perkusja)
Na jeden zaledwie utwór pojawiła się na scenie zaledwie 15 letnia wokalistka z Kijowa – Viki Kosiv. Zapamiętajcie to nazwisko, jeśli Viki pozostanie przy jazzowym śpiewaniu, za kilka lat będzie wielką gwiazdą. Oby tylko nie wciągnął jej wir gwiazdorstwa i komercji. Mało kto w tak młodym wieku tak swinguje. Niech drżą wszystkie lansowane za Wielką Wodą młode gwiazdy niby jazzu. Viki Kosiv, jeśli znajdzie przyjaznych sobie promotorów, rozłoży na łopatki Norę Jones, Joss Stone i parę innych…
Viki Kosiv
Viki Kosiv
Viki Kosiv
Na scenie pojawiła się też grupa taneczna. Na tańcu mało się znam, więc nie będę udawał eksperta. Zespół został zaproszony w ostatniej chwili zastępując zapowiadanych szwedzkich tancerzy. Dali radę i wyglądało na profesjonalny pokaz.
Grupa taneczna Swing Alliance - pokaz tańca Lindy Hop
Każdy szanujący się big band zatrudnia też wokalistki dawniez zwane refrenistkami. W tej roli na scenie pojawiły się trzy śpiewające panie: Sara Ahlcrona, Anna Pauline Andersson i Lynette Koyana, znana też jako Lady Lynette. Siłą napędową ich występu było to co być w takim wypadku powinno. Czyli idealne zespolenie trzech głosów zestrojonych i zaaranżowanych w sposób godny najlepszych big bandów. Momentami to było brzmienie przypominające przeboje Andrews Sisters, czy zwielokrotniony głos Mary Ford.
Sara Ahlcrona, Anna Pauline Andersson, Lynette Koyana
Kolejnym wokalistą był Stanisław Soyka. To muzyk wyśmienity, szkoda że ostatnio tak błądzący na pograniczu tego co potrafi najlepiej i tego, co ustawicznie nie tylko w jego wypadku krytykuje – czyli wydumanych projektach poetycko-religijnych. To oczywiście osobisty wybór każdego artysty, ja jednak uważam, że Stanisław Soyka śpiewający jazzowe standardy, które potrafi też wybornie zagrać na fortepianie byłby wielkim artystą… Ale woli inaczej. Tym razem nie grał na fortepianie, wybornie wspomagał go za to na swoich organach Wojciech Karolak.
Stanisław Soyka
Stanisław Soyka
Wojciech Karolak
Na koniec był oczywiście jeszcze wielki finał z udziałem wszystkich artystów i parę taktów zagranych na skrzypcach przez zajmującego się przez cały wieczór konferansjerką Krzesimira Dębskiego.
Kto nie był, niech żałuje. Była wyśmienita zabawa, która pewnie nigdy w takim składzie się nie powtórzy…
1 komentarz:
Pięknie dziękujemy za miłe słowa!
Prześlij komentarz