Craig Taborn nagrywał z wieloma muzykami. Pierwszy raz
zobaczyłem go na żywo w roku 2000. Grał wtedy z James Carterem, z którym
nagrywał od połowy lat dziewięćdziesiątych.
Z występów z Jamesem Carterem zapamiętałem go raczej jako żywiołowego
muzyka grającego na instrumentach elektronicznych, który z dużą wprawą porusza
się w brzmieniach fusion. Już wtedy był wyśmienitym sidemanem, choć z tego, co
zanotowałem sobie po jednym z takich koncertów wynikało, że to muzyk, który
wyraźnie ma ochotę dowodzić całym składem i nieco dusi się w roli
akompaniatora.
Później, kiedy James Carter zawędrował w rejony muzyczne
nieco mnie przeze mnie obserwowane, Craiga Taborna straciłem na kilka lat z
oczu. Pojawił się niespodziewanie, jako pianista w nagraniach wytwórni ECM z
Roscoe Mitchellem. Wtedy postanowiłem poszukać jego płyt, które od czasu dobrze układającej się współpracy z
Jamesem Carterem nagrywał z własnym zespołem…. Jak to często bywa, zawsze jest
wiele płyt do kupienia, a i kolejka tych do posłuchania, które już dołączyły do
kolekcji jest ostatnio jakby zbyt długa. Nie zdążyłem więc poznać twórczości
zespołu Craiga Taborna, choć koledzy z redakcji przekonywali mnie, że jego
solowa płyta (pierwsza w jego prawie 20 letniej karierze), powinna być
wyśmienita. No i taka właśnie jest, choć z pewnością nie jest to muzyk, która
zachwyca swoim pięknem po pierwszym z nią kontakcie.
Craig Taborn - rok 2000
Dlatego też kilka tygodni musiała poczekać na swoją kolej po
premierze. Kilka wieczorów musiało minąć. Tej płyty trzeba posłuchać wiele
razy, żeby się z nią zaprzyjaźnić i poukładać w głowie własną koncepcję tego,
co właściwie Craig Taborn chciał zagrać i jaką historię nam opowiedzieć.
Na płycie znajdziemy 13 kompozycji samego lidera. Część
materiału sprawia wrażenie wcześniej starannie przygotowanych kompozycji, inne
to typowe improwizacje zagrane w sposób znany choćby z solowych koncertów
Keitha Jarretta, który tego rodzaju występy wymyślił gdzieś w połowie lat
siedemdziesiątych. Każde porównanie do solowych improwizacji Keitha Jarretta
jest dla pianisty nobilitujące. Improwizacje Craiga Taborna są z pewnością
bardziej minimalistyczne, jednak nie mniej ciekawe i wciągające. To muzyka,
która wymaga koncentracji i skupienia, ale jeśli poświęcimy jej więcej czasu,
wciąga w swój świat bez reszty. To płyta raczej na długi jesienny wieczór, niż
do słuchania w samochodzie. Może dlatego musiała poczekać w kolejce do
początków jesieni.
Mimo, że nagranie jest długie, mam wrażenie, że można było
powiedzieć więcej. Z drugiej jednak strony słyszę na tej płycie muzyczne
poszukiwanie własnej solowej tożsamości. Craig Taborn sprawnie operuje
właściwie każdym rodzajem nowoczesnej fortepianowej frazy, jednak ciągle nie
wie, która jest dla niego najciekawsza. Zawartość muzyczna „Avenging Angel: Piano
Solo” czasem bywa skrajnie minimalistyczną muzyką new age w typowym dla ECM
stylu skandynawskim, kiedy indziej, w szczególności kiedy muzyka przyspiesza,
pojawiają się bardziej agresywne frazy. Pojawiają się też echa kompozycji Avro
Parta i Jeana Sibeliusa. Bardzo prawdopodobne, że Craig Taborn zna
najważniejsze kompozycje estońskiego i fińskiego mistrza muzyki współczesnej.
Ta płyta to rodzaj muzycznego debiutu, dla każdego pianisty pierwszy
recital solowy jest jak narodzenie na nowo. Niektórzy próbują zrobić to za
wcześnie. Craig Taborn falstartu nie popełnił, jednak był bardzo blisko takiego
błędu. Do tej płyty z pewnością będę często wracał i kolejnych 10 lat muzycznej
kariery Craiga Taborna z pewnością nie przegapię, a zaległości z ostatnich 10
lat też postaram się nadrobić, bo na pewno warto.
Craig Taborn
Avenging Angel: Piano
Solo
Wytwórnia:ECM
Format: CD
Numer: 602527636375
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz