To jest również płyta ważna dla
mnie, już nie pamiętam, kiedy usłyszałem ją po raz pierwszy, ale to było z
pewnością gdzieś w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Krótko później
miałem już mój pierwszy jej egzemplarz – wydany przez wschodnioniemiecką
wytwórnię Amiga. Jakość dźwięku tego wydania było wprostproporcjonalne do
lgalności teog wydania, ale i tak byłem szczęśliwym posiadaczem własnego
egzemplarza. Dziś mam japońskie, starannie zremasterowane wydanie cyfrowe i
oryginalne tłoczenie analogowe z 1972 roku. Mam też mocno zużyte wspomniane już
wydanie Amigi.
Często do tej płyty wracam. To
kwintesencja fusion. To również jeden z najlepszych albumów Johna McLaughlina w
całej jego niesłychanie owocnej karierze. To też jeden z nielicznych
elektrycznych albumów z tego okresu, na którym niczego nie ma za dużo.
Znajdziemy tu brzmienia elektroniczne, ale niezbyt wiele. Jest też pełne bluesa
brzmienie gitary, odrobina skrzypiec, no i niesamowita perkusja Billy Cobhama…
„Inner Mounting Flame” to dzieło
zespołowe, jeden z tych albumów, na których muzycy razem zagrali dużo więcej
niż mogliby zagrać osobno. Wzajemnie się inspirowali i dodawali sobie energii.
„Inner Mounting Flame” to nie
tylko jedna z najważniejszych płyt fusion, ale też jedna z pierwszych. Wcześniej
był jedynie zespół Tony Williamsa Lifetime. To także początek inspiracji
muzyków jazz-rockowych muzyką indyjską. Nie znajdziemy tu indyjskich melodii,
ale struktury kompozycji i powtarzane przez Johna McLaughlina gitarowe riffy
przypominają wielu indyjskie muzyczne mantry…
Na płycie znajdziecie też utwory
zagrane w wolnych tempach na akustycznej gitarze i skrzypcach. Za tymi
fragmentmi nie przepadam, ale sprawdzają się w roli muzycznych przerywników
pomiędzy bardzo dynamicznymi tematami. Gitara Johna McLauglina jest tu
niepowtarzalna, nikt już nigdy nie zagrał tak jak Billy Cobham, jego styl
naśladowali wszyscy jazz-rockowi perkusiści. Warstwa rytmiczna zyskuje na braku
zbędnych instrumentów perkusyjnych. Jan Hammer potrafi grać, a nie chce się
tylko popisywać nowymi brzmieniami. A to, że lider ściąga trochę z Jimi
Hendrixa? No cóż, to nie jest wstyd. W sumie z tego wszystkiego wyszedł album
wybitny, choć w stosunku do tej płyty, z którą wiąże mnie wiele wspomnień z
dzieciństwa nie potrafię być obiektywny.
The
Mahavishnu Orchestra And John McLaughlin
Inner
Mounting Flame
Format:
CD
Wytwórnia:
Sony
Numer: SRCS 9176
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz