Village
Vanguard w Nowym Jorku to miejsce legendarne, choć dziś już z pewnością na
równi miejsce artystyczne, co turystyczne. Jednak ciągle istniejące i dające
szansę wszystkim pokoleniom kreatywnych muzyków na spotkania z przyjazną im
publicznością. Wiele takich legendarnych miejsc sprzed lat już dziś nie
istnieje, a Village Vanguard trzyma się całkiem nieźle. Dla niektórych zagrać w
Village Vanguard to marzenie życia, rodzaj muzycznego Olimpu, cel sam w sobie.
Z pewnością takiej nobilitacji nie potrzebuje Marc Ribot.
Marc Ribot to
gitarzysta równie wszechstronny, co kontrowersyjny. Jego techniczne
umiejętności gry na gitarze z pewnością nie pozwalają umieścić go wśród
największych wirtuozów. Za to kreatywność, pomysłowość i umiejętność
znalezienia wspólnego języka z muzykami reprezentującymi wiele różnych, czasem
skrajnie różnych muzycznych stylów daje mu zaszczytne miejsce wśród
największych geniuszy gitary ostatnich dekad. Marc Ribot próbował już w
zasadzie wszystkiego. Grywa stale z Johnem Zornem w jego rozlicznych
projektach, współpracując jednocześnie od czasu do czasu z Tomem Waitsem.
Nagrywa z Eltonem Johnem i jeździ w trasy z Marianne Faithfull. Odnajduje się w
klimatach soulowych z Jackiem McDuffem i Wilsonem Pickettem. Pojawiał się w
koncertowym zespole McCoy Tynera. Mimo faktu, że pozostawanie w pobliżu
podstawowej linii melodycznej jest mu równie bliskie, co niegdyś Theloniousowi
Monkowi, kiedy momentami musiał być w latach czterdziestych akompaniatorem
jazzowych wokalistek, Marc Ribot grał z Dianą Krall i Madeleine Peyroux.
Widziałem go kiedyś na scenie z Lounge Lizards Johna Lurie i zespołem Medeski
Martin And Wood.
Jak każdy
muzyk poszukujący, czasem udaje mu się lepiej, kiedy indziej eksperymenty są
mniej udane. Od lat nagrywa też swoje własne płyty, sięgając zarówno do
tradycji free-jazzowej, rockowych standardów, jak i folkloru kubańskiego. Z tej
ostatniej pasji jest chyba najbardziej znany. W Village Vanguard nie wypada
jednak grać kompozycji Arsenio Rodrigueza. Zdecydowanie bardziej na miejscu są
utwory Johna Coltrane’a.
To właśnie
kompozycje Coltrane’a otwierają i zamykają jego najnowszy album, zawierający
zapis koncertu z Village Vanguard z 2012 roku. Podobnie jak niegdyś John
Coltrane, dziś Marc Ribot z łatwością miesza awangardowe kompozycje Alberta
Aylera i Johna Coltrane’a z jazzowymi standardami w rodzaju „Old Man River”
Jerome Kerna i Oscara Hammersteina. Podobnie jak John Coltrane, traktuje
kompozycję raczej jako rodzaj inspiracji dla spontanicznych wydarzeń na scenie.
Podobnie jak Monk, eksperymentuje z harmonią i gra momentami dla wielu nie
pasujące do siebie dźwięki. Jest intrygujący i skupia na sobie uwagę. Znajduje
świetne oparcie w sekcji rytmicznej złożonej z Henry Grimesa grającego na
kontrabasie i perkusisty Chada Taylora, który pojawia się również w jego innym
– bardziej rockowym projekcie Ceramic Dog, zespole, który nagrał jedną z najlepszych
wersji „Take Five” Paula Desmonda. Henry Grimes to weteran, człowiek, który
grał w Village Vanguard już w latach sześćdziesiątych, między innymi w zespole
Alberta Aylera, którego kompozycje stanowią oś repertuaru zespołu, na czele z
niemal 20 minutową wersją „Bells”.
Album pokazuje
dwie najważniejsze od lat dla Marca Ribota jego muzyczne oblicza – zakochanego
w awangardzie lat sześćdziesiątych free-jazzowego gitarzysty i genialnego
dekonstruktora znanych melodii. Niemal dokładnie rok temu za fantastyczny
uznałem album grupy Ceramic Dog prowadzonej przez
Marca Ribota– „Your Turn”. „Live At Village Vanguard” jest również wyśmienity,
choć zupełnie inny. Nie mogę się już doczekać kolejnych wakacji.
Marc Ribot Trio
Live At The Village Vanguard
Format: CD
Wytwórnia: PI Records
Numer: PI 53
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz