Grażyna
Auguścik to światowy fenomen. W zasadzie nie ma drugiej takiej wokalistki. To
znaczy może jest, gdzieś w Tajlandii, Maroku, Chile, lub Islandii, ja jednak
jeszcze o tym nie wiem. Oprócz niemierzalnej żadnymi jednostkami, zwyczajnie
nieskończonej muzykalności jej cechą unikalną jest absolutnie fenomenalna
wszechstronność. Zadziwiająca umiejętność absorbowania muzycznych doświadczeń i
inspiracji, przetwarzania ich w odkrywczy sposób i pozostawania sobą w skrajnie
różnych muzycznych wcieleniach.
W ciągu
ostatnich kilku lat potrafiła zagrać w unikalny, swój własny, pogodny,
egzotyczny z punktu widzenia kompozycji w rodzaju „A Hard Day’s Night”, „Hey
Jude”, czy „Norwegian Wood”, brazylijski sposób repertuar The Beatles – to
album „The Beatlen Nova”. Zmierzyła się też w niezwykle udany, twórczy sposób z
niezwykle emocjonalną twórczością zupełnie nieznanego w Polsce Nicka Drake’a –
to z kolei album nagrany z jej amerykańskim zespołem – „Man Behind The Sun”. W
Chicago gra w najważniejszych klubach, kiedy przyjeżdża do Polski, nie boi się
muzycznych eksperymentów – jak choćby absolutnie spontaniczne improwizacje z
zespołem The Intuition Orchestra i legendarnym Zdzisławem Piernikiem. Gra w
duetach – śpiewając jazzowe ballady z najlepszymi polskimi pianistami, pracując
nad nowym materiałem z Jarkiem Besterem, pięknie śpiewa kolędy. Pewnie o wielu
rzeczach zapomniałem…
Tym razem
wspólnie z Janem Smoczyńskim postanowiła przybliżyć jazzowej publiczności – na początek
w Polsce, ale plany amerykańskie są również realne, muzykę Witolda
Lutosławskiego. Kiedy usłyszałem o tym projekcie po raz pierwszy – osoba z
otoczenia Grażyny od razu stwierdziła, że mnie pewnie ten projekt nie
zainteresuje, bo ja przecież innej muzyki słucham. Z takimi kategorycznymi
stwierdzeniami nie polemizuję. Ja wiem swoje. Słucham Grażyny Auguścik od
zawsze, i wiem, że dla niej materia muzyczna może być w zasadzie dowolna, choć
oczywiście im ciekawsza i muzycznie trudniejsza tym lepiej…
Tak jest i w
tym wypadku, bowiem większości słuchaczy – nawet jeśli nazwisko Witolda
Lutosławskiego z czymś się kojarzy – to z socrealistyczną wersją Warszawskiej Jesieni
i chałturami, które uprawiał wstydliwie kryjąc się za pseudonimem Dervid. Sam
kompozytor – jeden z naszych największych, zanim został twórcą awangardowych
utworów symfonicznych pisywał piosenki dla dzieci i inne błahe utwory, dziś w
dużej części zapomniane, w których inspirował się polską muzyką ludową.
To właśnie
ten repertuar stał się podstawowym tworzywem do stworzenia niezwykłego,
nowoczesnego, a jednocześnie na wskroś ludowego albumu Grażyny Auguścik.
Artystce towarzyszą aż trzy zespoły – Trio Jana Smoczyńskiego, zespół Jana
Prusinowskiego, niestrudzonego badacza i popularyzatora polskiego folkloru,
dzięki któremu można dowiedzieć się, że polska muzyka ludowa powstawała nie
tylko w okolicach Zakopanego, oraz Atom String Quartet.
Ten
rozbudowany aparat wykonawczy stworzył dzieło niezwykłe. Część utworów – jak
choćby „Taneczne 3” to rzeczy, które
należy wydać na winylach i rozdać DJom w najlepszych klubach na całym świecie –
za rytmem nikt nie nadąży, ale zabawa będzie przednia. Tak fantastycznie
zrealizowanego materiału dawno nie słyszałem z polskiego albumu. Inne utwory są
bardziej tradycyjne – brzmią jak próba uchwycenia klimatu w którym powstawały.
Mimo tak wielkiej rozmaitości, połączenia klasycznego Atom String Quartet z
jazzowym zespołem Jana Smoczyńskiego i wiernym tradycji ludowej muzykom Jana
Prusinowskiego, album brzmi niezwykle spójnie – to zasługa niezwykłego głosu
Grażyny Auguścik.
Trochę
obawiałem się o ten repertuar, mógł przecież powstać album strawny jedynie dla
polskiego słuchacza. Powstała jedna z najlepszych w tym roku na świecie płyt
wokalnych i z pewnością najlepsza płyta w obszernej dyskografii Grażyny
Auguścik.
Grażyna Auguścik Orchestar
Inspired By Lutosławski
Format: CD
Wytwórnia: For Tune
Numer:
For Tune 0044
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz