Ścieżka
dźwiękowa do „Children Of Sanchez” zapewniła Chuckowi Mangione nieśmiertelność.
Niewielu dziś już pamięta film, za to muzyke znają chyba wszyscy. Mnie nigdy
nie udało się filmu obejrzeć, choć kiedyś poszukiwałem wszystkich dzieł z
wielką jazzową muzyka. Sporo udało się odnaleźć, choć większość z nich nie
dorównuje muzyce. Nie próbujcie poszukiwać „Windy na Szafot” z myślą, że skoro
Miles Davis napisał genialną muzykę, to obraz będzie jej dorównywał. Nie szukajcie
„Siesty” ani „Dingo”. Może „’Round Midnight” wart jest obejrzenia, ale to
raczej w związku z tym, że na ekranie w zasadzie samych siebie grają Dexter
Gordon i Herbie Hancock.
Generalnie
muzycy jazzowi nie mieli szczęścia do wybitnych filmów, choć często pisywali do
nich wyśmienitą muzykę. Na polskiej scenie jazzowej również znajdziemy
potwierdzenia tego trendu – choćby „Reich” z wybitną muzyką Tomasza Stańko.
Oczywiście
wielu może uznać, że „Children Of Sanchez” to niekoniecznie jazzowy album, n
ale wtedy również „Siesta” nie będzie muzyką jazzową. Nie znam właściwie
żadnego fana Marcusa Millera, który jakoś specjalnie odrzuca ten album, znam za
to wielu dla których w końcówce lat siedemdziesiątych „Children Of Sanchez” był
pierwszym jazzowym albumem. To dość klasyczna ścieżka – później Pat Metheny
Group, trochę fusion, a później sięganie do korzeni gatunku.
W
sumie to żadna różnica. To zgrabnie napisane i zagrane przez zespół mało
znanych muzyków pod wodzą Chucka Mangione tematy. Czy mają coś wspólnego z
filmem – nieważne, to jeden z tych filmowych albumów, który żyje własnym
zżyciem poza filmem do którego powstał, a to zwykle oznacza najwyższą możliwą
jakość.
W
swoich czasach, na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych album był
wielkim przebojem nie tylko w świecie muzyki filmowej i jazzu. Temat przewodni
dostał nagrodę Grammy i to wcale nie w kategorii jazzowej, a instrumentalnej
muzyki pop, mimo, że w wersji albumowej jest utworem zdecydowanie wokalnym,
choć i wersja skrócona – zawierająca jedynie wokalizy ukazała się w na paru
rynkach na singlu.
W
Polsce album również był bardzo popularny, a na platynową płytę (na przełomie
wieków oznaczało to dziś absolutnie nieosiągalne sto tysięcy egzemplarzy
podwójnego – czyli droższego, albumu) czekał ponad 20 lat, choć od kiedy
sprzedaż zaczęto liczyć – nie wiem, bo z pewnością w 1978 roku w Empiku, który
nazywał się trochę inaczej na półkach go nie było…
Chuck
Mangione nagrał dotąd około 30 albumów, jednak większość pamięta o nim jako o
twórcy „Children Of Sanchez”. Nieco wcześniej miał jeszcze spory przebój w
Stanach Zjednoczonych – „Feels So Good”. Właściwie przez całą swoją karierę
Chuck Mangione pozostaje wierny sporym składom instrumentalnym, zaglądając
często na komercyjną stronę muzyki – skomponował między innymi tematy
przewodnie do kilku Olimpiad, sztuk teatralnych i programów telewizyjnych.
Zanim znalazł sobie taką drogę – na jego talencie w pierwszej połowie lat
sześćdziesiątych poznał się Art Blakey dając mu miejsce trębacza w Jazz Messengers,
a to miejsce zajmowane wcześniej przez największych – Lee Morgana, Clifforda
Browna i kilku innych wielkich muzyków.
Chcecie,
czy nie, „Children Of Sanchez” to ważny element jazzowej historii, tak jak
każdy w zasadzie album ma swoich zwolenników i przeciwników. Ja stoję trochę z
boku, choć warstwa kurzu na tej płycie wcale nie była dziś jakoś szczególnie
gruba.
Chuck Mangione
Children Of Sanchez
Format: 2CD
Wytwórnia:
A&M
Numer: 082839670029
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz