„Songbook”
Benny Cartera należy do grupy tych płyt, o których pamiętam, kiedy i gdzie
kupiłem je jako nowości. Aż trudno uwierzyć, że od tego czasu minęło już 20
lat. Album ukazał się w 1996 roku i w chwili jego nagrania Benny Carter miał
już niemal 90 lat i należał do ostatnich żyjących wtedy weteranów jazzu
tradycyjnego. Sędziwy muzyk dożył niemal 100 lat, i do końca swoich dni grywał,
jeśli siły pozwalały. „Songbook” jest jego ostatnim studyjnym oficjalnym
albumem, rodzajem muzycznego testamentu, podsumowania muzycznych doświadczeń i
inspiracji. W jego nagraniu wzięło udział wiele gwiazd jazzowej wokalistyki.
Tego
rodzaju produkcje zwykle nie udają się najlepiej, stanowiąc zapis towarzyskiego
spotkania, lub pomysł na zarobienie garści dolarów – przecież jeśli odpowiednio
dużo znanych nazwisk umieści się na okładce, to z pewnością sprzedaż sfinansuje
koszty sesji i jeszcze zostanie trochę grosza. Na pozycję gwiazdy, u której
wszyscy chcą zaśpiewać pracuje się jednak latami. Trzeba być Tonny Bennettem,
albo Benny Carterem.
Album
jest unikalnym dokumentem dorobku życia Benny Cartera, niezwykle utalentowanego
muzyka, saksofonisty grającego również, kiedy było trzeba na trąbce i
klarnecie, kompozytora całkiem pokaźnej listy grywanych do dziś melodii,
aranżera i lidera własnych zespołów, w tym big-bandu, w którym w 1946 roku (część
źródeł mylnie podaje rok 1945 jako datę tej sesji) jedną ze swoich pierwszych
solówek zarejestrował nikomu wówczas nieznany Miles Davis.
Benny
Carter nie miał jeszcze 30 lat, kiedy w 1930 roku został głównym aranżerem w
orkiestrze Fletchera Hendersona. Krótko później wyjechał do Europy, gdzie
aranżował muzykę na potrzeby BBC. W 1938 roku wrócił do USA, co uchroniło go
przed bezpośrednią bliskością wojny. Pisał aranżacje dla Counta Basie, Duke
Ellingtona, Glenna Millera i Tommy Dorseya. Trudno znaleźć muzyka jazzowego w
całej historii gatunku, który choć raz z nim nie zagrał. A jeśli nawet, to z
pewnością grał jego kompozycje lub aranżacje. Podsumowując – człowiek –
legenda, choć nigdy nie został wielką gwiazdą, za to całe pokolenia muzyków
darzyły go wielkim szacunkiem.
Kiedy
więc w 1995 roku pojawił się pomysł na nagranie wokalnych wersji jego własnych
kompozycji, ustawiła się kolejka chętnych. W rezultacie, za sprawą
przychylności i finansowego wsparcia Jeffreya Nissima – producenta wytwórni
Music Masters powstał niezwykły album.
Część
gościnnie występujących głosów, to amerykańskie legendy, w momencie rejestracji
albumu już dawno na emeryturze, jak choćby Ruth Brown – królowa R&B z lat
pięćdziesiątych ubiegłego wieku, czy do dziś cytowana przez raperów z Nowego
Jorku Marlena Shaw. Zaszczyt zaśpiewania największego hitu, jaki skomponował
Benny Carter – „Cow-Cow Boogie” przypadł Jonowi Henricksowi.
Każdy
z 15 utworów, z których większość została zarejestrowana w spontaniczny sposób,
niemal bez prób za pierwszym podejściem to osobna historia. Jednak w każdej z
nich najważniejszy jest Benny Carter, który w niezwykłej, jak na zaawansowany
wiek formie gra na saksofonie towarzysząc gościom i podziwiając swój muzyczny
dorobek. Dla mnie ten album jest zwyczajnie genialny.
Benny Carter
Songbook
Format: CD
Wytwórnia: Music Masters / BMG
Numer:
016126513423
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz