Album „Body
English” był pierwszą zagraniczną płytą Michała Urbaniaka, jaka znalazła się w
mojej kolekcji. To był rok najprawdopodobniej 1984. Może trochę później. Mój
dziś ciągle zachowany w dobrym stanie egzemplarz jest najprawdopodobniej
pierwszym amerykańskim tłoczeniem z 1976 roku, a stałem się jego posiadaczem
wydając sporą sumę w warszawskim Heliconie. Wtedy nie miałem świadomości
istnienia płyt „Fusion” i „Fusion III”. Michał Urbaniak bywał gościem na Jazz
Jamboree, na które przyjeżdżał z Nowego Jorku. Niedługo później, w 1986 roku
zagrał sensacyjny koncert z Czesławem Niemenem i Wojciechem Karolakiem, który
był dla mnie sensacją całego festiwalu, choć do dziś pamiętam go raczej jako
koncert Czesława Niemena, który był wtedy głównym aktorem na scenie, być może w
związku z wysokością szafy z elektronicznym instrumentarium. Jeśli będziecie
mieli szczęście – traficie na zapis tego koncertu w TVP Kultura.
Dziś często
wracam do „Fusion III” – albumu nagranego w gwiazdorskim składzie między innymi
z Johnem Abercrombie, Steve’em Gaddem i Larry Coryellem. Współpracę Czesława
Niemena z Michałem Urbaniakiem dokumentują „Enigmatic”, w niezrozumiały dla
mnie sposób niedoceniony amerykański album Niemena „Mourner’s Rhapsody” i
całkiem niedawno wznowiony ich wspólny album „Extravaganza”.
Dla mnie jednak
najważniejszym albumem Michała Urbaniaka z lat siedemdziesiątych jest i już
chyba na zawsze pozostanie „Body English”, wypełniony dźwiękami, których źródło
jest trudne do zidentyfikowania. Wykorzystanie urywków polskich melodii
ludowych, piejący kogut, wokalizy Urszuli Dudziak i przetworzony elektronicznie
dźwięk skrzypiec tworzą niepowtarzalny klimat.
Atutem albumu
są bez wątpienia dobrze napisane, przebojowe melodie, choć wielu uważa, że
całość brzmi zbyt komercyjnie i w swoim czasie nadawałaby się do nowojorskiej
dyskoteki. Zwykle nie lubię, kiedy nie potrafię zidentyfikować pochodzenia
poszczególnych brzmień. Wolę klasyczne instrumenty. Jednak „Body English”
uważam za doskonały przykład twórczego wykorzystania elektroniki i jej udanego
połączenia z konwencjonalnymi dźwiękami. Lyricon – technologiczny rówieśnik
EWI, na długo przed Michaelem Breckerem pozwolił Michałowi Urbaniakowi uzyskać
unikalne barwy i przypomniał wszystkim, że był przecież wybornym saksofonistą,
zanim stał się światową gwiazdą jazzowych skrzypiec.
Być może w
części ze względu na fakt, że „Body English” była przez wiele lat jedyną
elektryczną i zagraniczną płytą Michała Urbaniaka, której mogłem słuchać
codziennie, mam do niej szczególny sentyment. Dziś jest jedną z wielu, po które
mogę sięgnąć na półkę, jednak właśnie do niej wracam najczęściej. Jest
przebojowa, może trochę komercyjna, ale wcale mi to nie przeszkadza. Jest
reprezentatywnym przykładem brzmień lat siedemdziesiątych. Dlatego jest również
najlepszym sposobem na włączenie Michała Urbaniaka i całej jego dyskografii do
naszego radiowego Kanonu Jazzu. Dzięki działalności UBX Records – wytwórni
Michała Urbaniaka, większość jego doskonałych płyt z dawnych lat dostępna jest
właściwie wszędzie, choć można ponarzekać na ich polskie ceny. Ja specjalnie,
żeby oszczędzić mój pamiątkowy egzemplarz analogowy kupiłem kilka lat temu
wersję cyfrową. Do dziś pamiętam moment, kiedy kupiona w Heliconie płyta
znalazła się na talerzu mojego gramofonu i do dziś wielkie wrażenie robi na
mnie intro do „New York Polka”. Cała reszta jest równie dobra.
Michał Urbaniak
Body English
Format: CD
Wytwórnia: UBX
Numer: 5099902839325
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz