Coleman Hawkins jest jednym z najstarszych muzyków, po
których nagrania sięgam w Kanonie Jazzu. Urodził się w 1904 roku i zanim mógł w
barze legalnie napić się piwa, grał na saksofonie w zespole Mamie Smith. Być
może nie był to do końca jazzowy zespół, jednak 1921 rok – moment jego
profesjonalnego debiutu to prawdziwa prehistoria jazzu, który dopiero się
tworzył. Wielu historyków uważa Mamie Smith za pierwszą czarnoskórą wokalistkę
bluesową, innych zresztą nie było, której udało się zrealizować płytowe
nagrania. Dwa lata później Hawkins dokonał z Mamie Smith swoich pierwszych
nagrań, choć jeśli odnajdziecie je na jakiś archiwalnych składankach, nie
usłyszycie jeszcze dostojnego brzmienia jednego z najważniejszych twórców
współczesnego jazzowego saksofonu.
Kolejną, jak najbardziej jazzową przygodą Colemana
Hawkinsa był krótki angaż do orkiestry Fletchera Hendersona – dużego składu, w
którym był ciągle jednym z kilku nie dostających wiele szans na solowe występy
saksofonistów. W tym zespole Hawkins spotkał między innymi Benny Cartera, Chu
Berry’ego i Louisa Armstronga. Zespół Hendersona był w latach dwudziestych
instytucją w rodzaju Jazz Messengers trzydzieści lat później – najlepszą z
możliwych szkół jazzu.
Podobno swój unikalny, głęboki ton tenorowego
saksofonu ponoć powstał pod wpływem rozmów i wspólnych ćwiczeń z Louisem
Armstrongiem. W zespole Hendersona w ciągu 10 niemal lat Hawkins awansował na
gwiazdę, a kiedy odchodził jego miejsce zajął Sidney Bechet. W 1933 roku
Hawkins dokonał swoich pierwszych solowych nagrań i mimo tego, że był już
wielką gwiazdą, po raz pierwszy w modnych wówczas pojedynkach w czasie jednego
z jam session w Kansas City był zmuszony uznać wyższość Lestera Younga.
Prawdopodobnie dlatego właśnie wyjechał na kilka lat do Europy, gdzie nagrał
sporo przed powrotem do Ameryki w 1939 roku w związku z zapowiadaną możliwością
wybuchu wojny.
Wkrótce po powrocie do USA nagrał pierwszą wersję
utworu, którego wykonanie przyniosło mu chyba najwięcej rozgłosu i który
wykonywał później wielokrotnie – „Body And Soul”. W 1944 roku powstał najciekawszy chyba
kameralny skład dowodzony przez Hawkinsa w którym grali Dizzy Gillespie, Max
Roach i Oscar Pettiford. W tym zespole jeden ze swoich pierwszych
profesjonalnych angaży miał Thelonious Monk.
Hawk nie załapał się na bebopową rewolucję, choć dalej
był innowatorem. Jego solówki z „Body And Soul” są do dziś wymieniane wśród
najbardziej odkrywczych, a nagrana w 1948 roku własna kompozycja „Picasso” jest
pierwszym zarejestrowanym na płycie utworem na saksofon solo.
Album „Hawk Flies High” powstał w 1957 roku, w czasach, kiedy Hawkins miał
trudny do podważenia autorytet wśród najlepszych amerykańskich saksofonistów,
niezależnie od stylu jazzowego w jakim sami się poruszali. Jego muzyka ma
ponadczasowy charakter. Album jest jedyną płytą nagraną przez Hawkinsa dla
wytwórni Riverside. Wybrałem właśnie tą płytę do prezentacji sylwetki jednego z
wynalazców jazzowego saksofonu nie bez przyczyny. Nagrywając dla Riverside Hawk
dostał wolną rękę w wyborze muzyków. W tym czasie nagrał wiele ciekawych płyt.
Towarzyszyli mu Oscar Peterson, Herb Ellis, Hank Jones, Tommy Flanagan, Kenny
Burrell, Milt Jackson i wielu innych muzyków pamiętających wielkie jazzowe
orkiestry sprzed lat. Jednak, kiedy Hawkins mógł wybrać – postawił na młodszych
od niego w większości o 20 lat muzyków ery bebopu (z wyjątkiem perkusisty Jo
Jonesa – ulubieńca Counta Basie) i w większości nieznany wcześniej repertuar.
„Laura” znalazła się na tej płycie pewnie z intencją wydania singla. Coleman
Hawkins był geniuszem jazzowej ballady, ale potrafił też zagrać ognistego
bluesa. Pierwszego dowodzi „Laura”, a drugiego „Juicy Fruit”. To wszystko
powody, dla których uważam album „Hawk Flies High” za dobrą wizytówkę
muzycznych możliwości geniusza saksofonu.
Coleman Hawkins
The Hawk Flies High
Format: CD
Wytwórnia: Riverside / OJC / Fantasy
Numer: 090204991877
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz