„Black
Sheep” to taka zwyczajnie normalna piękna płyta. Bez eksperymentów
brzmieniowych, kompozycyjnych czy jakichkolwiek innych. Ponadczasowa, taka,
która mogłaby powstać 30 lat temu i która mam nadzieję, będzie mogła powstać za
kolejnych 30 lat.
Doskonały
warsztat wykonawczy i świetnie wybrany zespół złożony w większości z muzyków
średniego pokolenia, już bardzo doświadczonych, jednak ciągle będących u szczytu
swoich twórczych możliwości. Materiał w całości autorstwa lidera daje okazję do
pokazania spójności brzmienia. Małek i Nowicki współpracowali ze sobą już od
lat, podobnie w zespołach Jerzego Małka pojawiają się od lat inni muzycy,
którzy nagrali z nim album „Black Sheep”.
Takich
płyt w Polsce powstaje za mało. Ciągle zastanawiam się przeglądając przychodzące
do redakcji nowości czy fakt, że jesteśmy krajem jazzowych eksperymentów
oznacza, że młodzi chcą eksperymentować, żeby się wyróżnić, czy może uznali
już, że coś, co nazywam jazzowym manstreamem nadaje się tylko do muzeum? W
wielu krajach wokół naszych zamkniętych granic jazzowy środem ma się dobrze, a
eksperymenty młodzieży nie oznaczają całkowitego odcięcia się od tradycji
poprzednich pokoleń. Nie chcę tylko narzekać, bo nie ma na co, jeśli powstają
takie płyty jak „Black Sheep”, jednak wolałbym tego rodzaju produkcji widzieć
więcej.
Kwintet
z trąbką i tenorem to przecież jeden z najbardziej klasycznych jazzowych
składów, więc z jednej strony jest się od kogo uczyć, ale też i konkurencja
zawiesiła poprzeczkę niezwykle wysoko. Pewną ucieczkę do przodu stanowi
autorski materiał, którego przecież nie da się bezpośrednio porównać do jakiś
innych nagrań sprzed lat w gwiazdorskiej obsadzie. Jednak istotą takiego grania
nie jest popisywanie się i cytowanie zagrywek wielkich mistrzów, ale tworzenie
klimatu, do którego słuchać będzie chciał wracać. Nie lubię, a nawet nienawidzę
płyt jednorazowych. Na szczęście „Black Sheep” z pewnością do takich nie należy.
Te do których wracam często, mogę podzielić na trzy kategorie – przeboje (z
tych składam pracowicie kolejne odcinki CoverToCover), muzyczne łamigłówki,
pozwalające za każdym razem odnaleźć coś nowego, jakiś wcześniej niedostrzeżony
szczegół i najtrudniejsza kategoria, którą roboczo nazwałem sobie kiedyś
nastrój, piękno i synergia, a ostatnio zmieniłem tą nazwę na znaczącą dla mnie
prawie to samo – magnetyzm. Otóż, jeśli muzycy potrafią razem stworzyć coś
więcej, niż tylko zbiór popisowych solówek, sprawić, że po dany album chcę
sięgnąć, kiedy potrzebuję określonego nastroju (nie muszą to być koniecznie piękne
ballady) i skupić moją uwagę na dłużej, to taki album należy do kategorii
magnetycznych. Nazwa pochodzi od zdolności przyciągania mnie do głośników na
dłużej. Do tej kategorii należy bez wątpienia wiele jazzowych arcydzieł, które
umieściłem w Kanonie Jazzu, ale w tej samej lidze gra „Black Sheep” Jerzego
Małka.
Muzyczna
inteligencja i inwencja kompozytora muszą być połączone z wizją zespołu i
perfekcyjnym opanowaniem instrumentu. Nawet jeśli to wszystko jest, to musi być
jeszcze odrobina magii miejsca i momentu nagrania, wtedy powstają płyty, do
których chce mi się wracać. Taki jest właśnie najnowszy album Jerzego Małka –
„Black Sheep”.
Jerzy Małek
Black
Sheep
Format:
CD
Wytwórnia: Alina Prokopiuk Productions
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz