22 maja 2020

Jerzy Małek – Black Sheep

„Black Sheep” to taka zwyczajnie normalna piękna płyta. Bez eksperymentów brzmieniowych, kompozycyjnych czy jakichkolwiek innych. Ponadczasowa, taka, która mogłaby powstać 30 lat temu i która mam nadzieję, będzie mogła powstać za kolejnych 30 lat.


Doskonały warsztat wykonawczy i świetnie wybrany zespół złożony w większości z muzyków średniego pokolenia, już bardzo doświadczonych, jednak ciągle będących u szczytu swoich twórczych możliwości. Materiał w całości autorstwa lidera daje okazję do pokazania spójności brzmienia. Małek i Nowicki współpracowali ze sobą już od lat, podobnie w zespołach Jerzego Małka pojawiają się od lat inni muzycy, którzy nagrali z nim album „Black Sheep”.

Takich płyt w Polsce powstaje za mało. Ciągle zastanawiam się przeglądając przychodzące do redakcji nowości czy fakt, że jesteśmy krajem jazzowych eksperymentów oznacza, że młodzi chcą eksperymentować, żeby się wyróżnić, czy może uznali już, że coś, co nazywam jazzowym manstreamem nadaje się tylko do muzeum? W wielu krajach wokół naszych zamkniętych granic jazzowy środem ma się dobrze, a eksperymenty młodzieży nie oznaczają całkowitego odcięcia się od tradycji poprzednich pokoleń. Nie chcę tylko narzekać, bo nie ma na co, jeśli powstają takie płyty jak „Black Sheep”, jednak wolałbym tego rodzaju produkcji widzieć więcej.

Kwintet z trąbką i tenorem to przecież jeden z najbardziej klasycznych jazzowych składów, więc z jednej strony jest się od kogo uczyć, ale też i konkurencja zawiesiła poprzeczkę niezwykle wysoko. Pewną ucieczkę do przodu stanowi autorski materiał, którego przecież nie da się bezpośrednio porównać do jakiś innych nagrań sprzed lat w gwiazdorskiej obsadzie. Jednak istotą takiego grania nie jest popisywanie się i cytowanie zagrywek wielkich mistrzów, ale tworzenie klimatu, do którego słuchać będzie chciał wracać. Nie lubię, a nawet nienawidzę płyt jednorazowych. Na szczęście „Black Sheep” z pewnością do takich nie należy. Te do których wracam często, mogę podzielić na trzy kategorie – przeboje (z tych składam pracowicie kolejne odcinki CoverToCover), muzyczne łamigłówki, pozwalające za każdym razem odnaleźć coś nowego, jakiś wcześniej niedostrzeżony szczegół i najtrudniejsza kategoria, którą roboczo nazwałem sobie kiedyś nastrój, piękno i synergia, a ostatnio zmieniłem tą nazwę na znaczącą dla mnie prawie to samo – magnetyzm. Otóż, jeśli muzycy potrafią razem stworzyć coś więcej, niż tylko zbiór popisowych solówek, sprawić, że po dany album chcę sięgnąć, kiedy potrzebuję określonego nastroju (nie muszą to być koniecznie piękne ballady) i skupić moją uwagę na dłużej, to taki album należy do kategorii magnetycznych. Nazwa pochodzi od zdolności przyciągania mnie do głośników na dłużej. Do tej kategorii należy bez wątpienia wiele jazzowych arcydzieł, które umieściłem w Kanonie Jazzu, ale w tej samej lidze gra „Black Sheep” Jerzego Małka.

Muzyczna inteligencja i inwencja kompozytora muszą być połączone z wizją zespołu i perfekcyjnym opanowaniem instrumentu. Nawet jeśli to wszystko jest, to musi być jeszcze odrobina magii miejsca i momentu nagrania, wtedy powstają płyty, do których chce mi się wracać. Taki jest właśnie najnowszy album Jerzego Małka – „Black Sheep”.

Jerzy Małek
Black Sheep
Format: CD
Wytwórnia: Alina Prokopiuk Productions

Brak komentarzy: