Najnowsza i niestety ostatnia płyta Jimmy Heatha została ukończona na kilka tygodni przed śmiercią muzyka. Kiedy materiał powstawał, Jimmy Heath miał 94 lata i za sobą wyśmienitą i pełną muzycznych sukcesów karierę. O ponad dekadę przeżył swojego brata Percy Heatha, wybitnego basistę. Od czasu śmierci Jimmy Heatha jedynym pozostającym przy życiu członkiem jednego z najbardziej utytułowanych jazzowych rodów pozostaje perkusista Albert Heath. Siłę muzyczną rodziny powiększają również dokonania Jamesa Mtume Foremana, znanego głównie z gry na instrumentach perkusyjnych w elektrycznych grupach Milesa Davisa w latach siedemdziesiątych, który jest synem Jimmy Heatha.
Z płyt Jimmy Heatha nagranych dla Riverside w latach sześćdziesiątych można zebrać całkiem niezłą hardbopową dyskografię z udziałem wszystkich wielkich postaci tego okresu, może z wyjątkiem Theloniousa Monka. Z Milesem Davisem Jimmy Heath grał krótko w 1959 roku, zastępując w składzie zespołu Johna Coltrane’a. Ten zespół usłyszycie na płycie Milesa Davisa - „Volume 2”. Jimmy Heath jest autorem ponad setki jazzowych kompozycji granych nie tylko przez jego zespoły, ale również praktycznie wszystkich wielkich jazzowego świata. Miał niezwykłą muzyczną wyobraźnię. Potrafił pisać bez dostępu do instrumentów. Kilka razy siedział w więzieniu za narkotyki. W czasie jednej z odsiadek z nudów, ale też chcąc wywiązać się z podjętego zobowiązania, napisał niemal wszystkie kompozycje, które później zostały nagrane na płycie „Playboys” Cheta Bakera i Arta Peppera. Krótko mówiąc – Jimmy Heath był postacią wybitną i jednym z ostatnich żyjących muzyków, którzy zaczynali swoją karierę razem z Dizzy Gillespiem i Charlie Parkerem i uczestniczyli w bebopowej rewolucji.
Jego ostatni album złożony jest z jazzowych ballad, być może w związku z ograniczeniami technicznymi i zdrowotnymi 94 letniego saksofonisty. Jest, być może w niezamierzony sposób jego muzycznym testamentem. Płytę udekorowały gościnne występy młodszych gwiazd – Wyntona Marsalisa, Cecile McLorin Salvant i Gregory Portera. Album „Love Letters” nie jest jednak w żadnym razie ich płytą i hołdem dla starszego kolegi. Każdy z gości pojawia się tylko w jednym utworze. Ten album wypełniony jest przede wszystkim świetnymi solówkami lidera, który choć nie specjalizował się przez większość swojej kariery w balladach, wypada w nich wyśmienicie. To lektura obowiązkowa dla wszystkich młodych saksofonistów, którym życzę tyle zdrowia i twórczych pomysłów w wieku Jimmy Heatha.
Jimmy Heath
Love Letter
Format: CD
Wytwórnia: Verve
Data pierwszego
wydania: 2020
Numer: 602507126704
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz