29 stycznia 2022

Tony Williams - Ego

Tony Williams mógł przez całe życie być „perkusistą Milesa Davisa”. Uwielbiał jednak muzyczne eksperymenty, którym sprzyjał przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych związany z wynalezieniem wielu nowych instrumentów elektronicznych i studyjnych technik realizacji dźwięku. Ten przełom dla muzyki był moim zdaniem dużo istotniejszy niż powszechna cyfryzacja i komputeryzacja dwie dekady później. Moim zdaniem dużo więcej jazzu z tego okresu dobrze zniosło próbę czasu. Do tych właśnie nagrań, wtedy mocno eksperymentalnych i awangardowych, poszukujących nie tylko nowych brzmień, ale również nowej publiczności i nowej jazzowej tożsamości, pozwalającej konkurować z szalejąca wtedy muzyką rockową należy cały dorobek zespołu Life Time, albo jak inni wolą Lifetime.

W Kanonie Jazzu przedstawiałem Wam już debiut tej formacji – album „Life Time” z 1964 roku. Dziś pora na nagranie z roku 1971, które z początkami zespołu łączy w zasadzie tylko nazwa i osoba lidera – Tony’ego Williamsa, geniusza jazzowej perkusji, ale też kompozytora, co w przypadku perkusistów prowadzących własne zespołu nie zdarza się znowu tak często. Skład zespołu od tego pierwszego dzielą lata świetlne. „Life Time” to Sam Rivers, muzyk, w którego zespole Williams grał na stałe już w wieku 13 lat i Herbie Hancock, a także kilku basistów i gościnnie pojawiający się w jednym utworze Bobby Hutcherson. W nagraniu „Ego” jedynym muzykiem oprócz lidera, który pojawiał się systematycznie w składach nagraniowych i koncertowych zespołu jest Ron Carter, a rolę główną przejął jeden z najważniejszych jazzowych organistów wszechczasów, notorycznie niedoceniany przez publiczność i uwielbiany przez krytyków Larry Young.

„Ego” to jednak płyta perkusyjna, trzech perkusistów musiało zrobić niezły hałas. Zespół Life Time, to była niemal zawsze umowna nazwa solowych projektów Tony’ego Williamsa, skład i styl zmieniał się tak jak zmieniały się pomysły lidera na muzykę i jazzowe mody. Od solowego debiutu w 1964 roku (wspomniany już album „Life Time”) niemal do śmierci Williamsa ukazywały się kolejne jego solowe albumy. Ostatni powstał zaledwie miesiące przed jego śmiercią w 1996 roku („Young At Heart”), a wytwórnia Hi Hat od kilku lat wydaje kolejne archiwalne nagrania koncertowe.

„Ego” nie jest albumem przebojowym. Jeśli chcecie posłuchać wirtuozerskich, energetycznych solówek Williamsa w towarzystwie niemal rockowej gitary Johna McLauglina, sięgnijcie po „Emergency!” – album, na który również przyjdzie czas w Kanonie Jazzu. Jednak „Ego” to interesujące spotkanie jazzu z rockiem, albo może nawet dokładniej – post-hard-bopu wspomaganego przez organy Larry Younga z rockową psychodelią transowych rytmów i śpiewów lidera.

Dla mnie „Ego” to album Tony Williamsa – kompozytora, płyta, która nieco za wolno się rozkręca i za wcześnie kończy, osiągając kulminację w ostatnim utworze, w którym nie brakuje organowego szaleństwa. Kilka lat później jazz-rockowe granie fusion stało się jakby nudniejsze i nieco mniej jazzowe. W wielu krytycznych opracowaniach album „Ego” uznawany jest za mniej ciekawy niż wcześniejsze nagrania zespołu, ja jednak uważam, że warto przyjrzeć się zespołowi pozbawionemu jakiś wielkich nazwisk i gwiazd, które chcą koniecznie zagrać szybciej, głośniej i ciekawiej stojąc w kolejce do kolejnej solówki. „Ego” to fusion do dobrego klubu jazzowego, a nie na stadion wypełniony fanami rocka, czekającymi na kolejne nagranie w stylu wczesnego Pink Floyd lub Franka Zappy.

Tony Williams
Ego
Format: CD
Wytwórnia: Polydor / Polygram / Verve
Data pierwszego wydania: 1971
Numer: 731455951226

Brak komentarzy: