19 maja 2015

RadioJAZZ.FM - Reaktywacja! #jazzdoit

Nadszedł czas walki o wielką sprawę. Przypuszczalnie dużo ważniejszą od wszystkich wielkich spraw, o jakich usłyszycie w komercyjnych mediach. Ważną nie tylko jutro, za tydzień, czy za miesiąc. Ważną nie tylko dla tych, którzy kochają dobrą muzykę, ale również dla tych, którzy być może mogliby ją pokochać, tylko nie mają jak tego sprawdzić. Zwyczajnie dlatego, że nie mają już gdzie jej usłyszeć.

Jedno z ostatnich całkowicie wolnych od reklam i działań lobbingowych dużych wytwórni miejsc do niedawna było RadioJAZZ.FM. Chwilowo radio nie nadaje, bowiem wyeksloatowany przez lata sprzęt zbyt często odmawiał posłuszeństwa. RadioJAZZ.FM jest miejscem magicznym, miejscem spotkań po obu stronach anteny tych, dla których liczy się muzyka, którzy jej słuchają. To miejsce dla osób, dla których muzyka jest sztuką, a nie towarzyszącym innym zajęciom hałasem. Dla wielu z nas miejsce wręcz kultowe.

Zespół tworzący od lat zupełnie ochotniczo i bez jakiegokolwiek wynagrodzenia potrzebuje Waszego wsparcia. Tych, których stać na taki gest, prosimy o wsparcie finansowe. Jeśli to niemożliwe, zapytajcie innych, opowiedzcie o tym, jak wiele dobrej muzyki i ciekawych komentarzy usłyszeliście z anteny RadioJAZZ.FM. Możemy wrócić. Więcej o naszej akcji na stronie:

10 maja 2015

Rita Marcotulli & Luciano Biondini - La Strada Invisibile

Album Rity Marcotulli i Luciano Biondini „La Strada Invisible” to kolejna doskonała pozycja z cyklu wydawniczego Duo Art wytwórni ACT! Gdyby album ukazał się w innej wytwórni, z pewnością nie zauważyłbym jego istnienia, jako że oba nazwiska są dla mnie znane jedynie z nagrań z innymi wykonawcami, gdzieś w obszernych składach zespołów należących do wielkich gwiazd. Już sam ACT! To wyznacznik wysokiej jakości, a seria Duo Art przyniosła w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy wiele znakomitych pozycji. Już jakiś czas temu cała seria dorobiła się własnej składanki prezentującej najciekawsze pozycje z cyklu, o której pisałem tutaj:


Nagranie z „La Strada Invisible” nie znalazło się na tym obszernym dwupłytowym wydawnictwie być może dlatego, że nagrania powstały już po przygotowaniu tego wydawnictwa.

Rita Marcotulli to pianistka mająca całkiem duży zasób jazzowego doświadczenia, łącznie ze współpracą z Chetem Bakerem, Joe Hendersonem, Joe Lovano, Patem Metheny i wieloma innymi nieco bardziej od niej samej rozpoznawalnymi postaciami sceny jazzowej.

Luciano Biondini jest mi niemal zupełnie nieznany, jego nazwisko występuje w moich zbiorach jedynie raz w towarzystwie Gabriele Mirabassi. Siggi Loch wydaje się jednak mieć wybitną rękę do akordeonistów, Luciano Biondini zapowiada się bowiem na gwiazdę formatu Vincenta Peirani, choć mam wrażenie, że „La Strada Invisible” to nie jest jego szczytowe osiągnięcie. Pojawia się również ostatnio w koncertowych sytuacjach w towarzystwie Adama Bałdycha, ale tego zespołu z Lucasem Niggli i Michelem Godardem nie miałem jeszcze okazji usłyszeć.

Zarówno Rita Marcotulli, jak i Luciano Biondini odebrali klasyczne wykształcenie muzyczne i wiele lat grali we Włoszech, nie stroniąc od muzyki popularnej. I jedno i drugie słuchać w ich grze, co nie jest jednak wadą, a inspirującą odmianą od jazzowego mainstreamu. Włoska muzyka popularna – wielu znana z nieco tandetnie brzmiących festiwalowych piosenek – oznacza jednak nie tylko owe festiwalowe banalne aranżacje, ale również piękne melodie. Takie są właśnie kompozycje Rity Marcotulli.

Oboje świetnie się bawią, pozwalając sobie na wirtuozerskie popisy (w szczególności w wykonaniu Luciano Biondiniego) i cytując jazzowe standardy – jak w „The Moon Is A Harsh Mistress” Jimmy Webba.

Zupełnie przy okazji, Rita Marcotulli okazuje się być wyśmienitym kompozytorem, potrafiącym pogodzić piękną melodię z jazzowymi zachęcającymi do improwizacji frazami, tworząc bez wysiłku kompozycje, które w okresie największej popularności gatunku mogłyby stać się światowi przebojami.

Mam nadzieję, że to nie ostatnie nagranie tego duetu, czuć bowiem doskonałą atmosferę i wielkie możliwości, może nie do końca wykorzystane, ale to oznacza, że należy nam się kolejne nagranie. Chętnie posłuchałbym też tego duetu na żywo, choć w Polsce szansa na to niewielka, bowiem u nas publiczność chodzi na znane nazwiska, a tych póki co muzykom nieco brakuje, za to muzyka jest najwyższej światowej próby, choć trudno mi pozbyć się wrażenia, że mogli zagrać więcej i ciekawiej.

Rita Marcotulli & Luciano Biondini
La Strada Invisibile
Format: CD
Wytwórnia: ACT!

Numer: ACT 9627-2

30 kwietnia 2015

Marcin Wasilewski Trio w/ Joakim Milder – Spark Of Life

Trio Marcina Wasilewskiego, kiedy ma dobry dzień potrafi zagrać koncert na najwyższym światowym poziomie. Porównania do zespołów Billa Evansa, Oscara Petersona, czy Keitha Jarretta są tu całkiem na miejscu, podobnie jak wspominanie najlepszych nagrań Ahmada Jamala, czy mojego cichego faworyta – Phineasa Newborna Jr.’a. Zespołowi, który długo nie mógł sobie poradzić z zupełnie oczywistą etykietką tych, którzy grają z Tomaszem Stańko już dawno to nie przeszkadza. Są absolutnie fenomenalnym samodzielnym bytem artystycznym od wielu lat.

Już ponad dekadę temu grali fenomenalnie bez udziału swojego wielkiego mistrza, wtedy jeszcze pod nazwą Simple Acoustic Trio, a ich wydawane wtedy w małych nakładach płyty są dziś trudne do zdobycia. Kiedy w 1997 roku powstawała z udziałem Joakima Mildnera płyta „Litania” Tomasza Stańko w gwiazdorskiej międzynarodowej obsadzie nikt nie spodziewał się, że wkrótce Marcin Wasilewski, Sławomir Kurkiewicz i Michał Miśkiewicz staną się na wiele lat stałym jego zespołem.

Dziś są gwiazdami w katalogu ECM, a kiedy grają w Polsce kolejkom po bilety w zasadzie nie ma końca. Grają muzykę komponowaną przez lidera, chętnie sięgając również po jazzowe klasyki sprzed lat i nieco nowsze rockowe melodie. Tak też jest pomyślana ich najnowsza płyta – „Spark Of Life”, na której obok kompozycji Marcina Wasilewskiego znajdziecie „Message In A Bottle” z „Reggatta de Blanc” The Police, „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan” z repertuaru zespołu Hey, „Actual Proof” Herbie Hancocka z jego jazz-rockowego okresu z połowy lat siedemdziesiątych i nieśmiertelny fragment z Komedy – „Sleep Safe And Warm”. Z pozoru to mieszanka wybuchowa i w zasadzie niemożliwe wydaje się złożenie z tego spójnego albumu. Do kompletu jest jeszcze „Largo” Katarzyny Bacewicz.

Zespołowi Marcina Wasilewskiego udało się to znakomicie. „Spark Of Life” to album genialny, ale mógłby być jeszcze lepszy. Joakim Milder, saksofonista, którego wielu zna jedynie ze wspomnianego już komedowego albumu Tomasza Stańko to muzyk niezwykle utalentowany, ale w mojej subiektywnej ocenie na tej płycie niekoniecznie potrzebny. Wolałbym więcej fortepianu, nie zawsze więcej głosów oznacza lepszą muzykę. Dlatego właśnie szczególnie podoba mi się otwierająca album kompozycja Marcina Wasilewskiego „Austin” i „Message In A Bottle” w interpretacji opartej na fortepianie.

Trio Marcina Wasilewskiego osiągnęło już dawno absolutną spójność wewnętrzną i poziom zrozumienia podobny do wspomnianych na wstępie najlepszych zespołów wszechczasów. Nie potrzebują żadnego wsparcia, choć rozumiem, że poszukują czegoś nowego. Ja jednak chciałbym, żeby nie szukali. Są doskonali. I niech tak zostanie.

A tak przy okazji - z głębokiego archiwum - rok 1997 - Kraków - nagranie programu telewizyjnego uwieczniającego dla potomności zespół Tomasza Stańko, jeszcze bez dzisiejszych bohaterów grający repertuar płyty „Litania", dziś możliwego do obejrzenia od czasu do czasu na antenie TVP Kultura - Joakim Milder młodszy o niemal 20 lat...


Joakim Milder

Marcin Wasilewski Trio w/ Joakim Milder
Spark Of Life
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602537929573

26 kwietnia 2015

Natalia Mateo – Heart Of Darkness

Album „Heart Of Darkness” jest nagraniowym debiutem polskiej wokalistki Natalii Mateo. Każdemu należy życzyć na starcie muzycznej kariery takiej szansy – światowa dystrybucja, duża wytwórnia, jedna z ostatnich jakie gwarantują odrobinę promocji. To ważne i z pewnością samo w sobie stanowi spory sukces.

Natalia Mateo niewątpliwie już na starcie ma sporą przewagę nad większą częścią swoich koleżanek, które próbują zaistnieć na zatłoczonym muzycznym rynku. Owa przewaga to nie tylko dobry kontrakt ze światową wytwórnią, ale przede wszystkim rozpoznawalny, charakterystyczny głos i własne zdanie na temat znanych i śpiewanych wielokrotnie piosenek oraz niezłe pomysły na zaskakujące aranżacje.

Nie wszystkie te pomysły mnie przekonują. Wyśmienicie wypada wyluzowana i nieco zawadiacka wersja „Take A Walk On The Wild Side” Lou Reeda. Zupełnie nie rozumiem pomysłu na „Somebody Is Watching Me” – w oryginale nieco dziś tandetnie brzmiący dyskotekowy przebój lat osiemdziesiątych z wytwórni Motown, która w owych czasach nie miała się najlepiej, a sam utwór w oryginale wykonywanym przez niejakiego Rockwella gościnny występ Michaela i Jermaine Jacksonów.

Na płycie znajdziecie również „Strange Fruit” – tu będę trzymał się czegoś, o czym piszę od lat, a wykonanie Natalii Mateo potwierdza jedynie moje zdanie – ten tekst jest tak mocny, że dziś już właściwie nie ma komu go zaśpiewać, bowiem wszyscy, którzy widzieli powszechne jeszcze przed drugą wojną światową lincze na czarnoskórych mieszkańcach południa Stanów Zjednoczonych już raczej zmarli lub wycofali się z życia muzycznego. Tak, czy inaczej, w wykonaniu Natalii Mateo wypada blado. Co innego kojarzona powszechnie z Niną Simone kompozycja Screamin’ Jay’a Hawkinsa „I Put A Spell On You” – pełna energii i rockowych fraz pokazuje Natalię Mateo w najlepszym wydaniu.

W pamięci pozostanie mi również całkiem niezła interpretacja „Chocolade Jesus” Toma Waitsa i Kathleen Brennan i wędrująca gitara Dany Ahmada w „Paparazzi” autorstwa niejakiej Lady Gagi.

Tak właśnie jest ta płyta – pełna sprzeczności, poszukująca, a jednak muzycznie spójna, pokazująca artystkę o silnej osobowości, którą chętnie zobaczyłbym na scenie na żywo, jestem przekonany że wypadnie lepiej niż w swoim nagraniowym debiucie.

„Heart Of Darkness” to dobry album, jestem przekonany, że kolejny będzie jeszcze lepszy, to bowiem dopiero początek muzycznej drogi Natalii Mateo, która jeszcze nie jeden raz zaskoczy nas swoimi pomysłami.

Natalia Mateo
Heart Of Darkness
Format: CD
Wytwórnia: ACT!

Numer: ACT 9730-2

07 kwietnia 2015

Clarence Penn – Dali In Cobble Hill

„Dali In Cobble Hill” to bez wątpienia album perkusisty – lidera zespołu. To muzyka nie przekraczająca granicy niepotrzebnej wirtuozerii, to płyta muzyka – lidera zespołu i kompozytora, człowieka podążającego własnymi muzycznymi ścieżkami, które są kręte i często oznaczają niespodziewane zwroty akcji.

Clarence Penn bywał słyszany w towarzystwie muzyków The Rolling Stones i Joshua Redmana, nagrywał ze Stefano Bollanim i Davem Douglasem. Bywa też czasem w Polsce i chętnie  nagrywa z polskimi muzykami. Jedną z jego najlepszych płyt jest album nagrany w 2011 roku z Maciejem Grzywaczem i Yasushi Nakamurą – „Black Wine”. Grał też z Markiem Napiórkowskim. Jest filarem zespołu Tima Ries’a. I pewnie jest jeszcze w wielu innych miejscach o których nie wiem. Nie jest typowym studyjnym muzykiem do wynajęcia. Styl jego gry jest rozpoznawalny, choć czasem nie pasuje do reszty muzycznej akcji, bywa za ciężki, choć nigdy nie jest pozbawiony subtelności. O płycie z Maciejem Grzywaczem przeczytacie tutaj:


Jego najnowszy album zawiera muzykę Theloniousa Monka – „Monk:The Lost Files”, jednak ciągle jeszcze czeka na swoją kolej w moim odtwarzaczu. „Dali In Cobble Hill” to produkcja z 2012 roku, album zarejestrowany wraz z Chrisem Potterem na saksofonach, gitarzystą Adamem Rogersem i nadwornym basistą wytwórni Criss Cross – Benem Streetem.

„Dali In Cobble Hill” to nowoczesny, mainstreamowy album jazzowy, który może być ozdobą każdej kolekcji dobrej muzyki. Nie jest może odkrywczy i kompozycje lidera na nim zawarte nie staną się melodiami grywanymi przez innych, ale nie taki był z pewnością cel jego nagrania.

Płyta Clarence Penna to dzieło zbalansowane. Lider daje chwilę każdemu z muzyków, pozwala im zabłysnąć, by po chwili stali się na powrót dobrze zgranym zespołem. Daje im wiele przestrzeni, co dla perkusistów nie jest łatwym zadaniem. Ich dążenie do wirtuozerskich popisów bywa niełatwe do poskromienia i wymaga sporej dozy samodyscypliny i muzycznej dojrzałości.

„Dali In Cobble Hill” to również muzyczne poszukiwania, spójne dźwiękowo a jednak różnorodne – free jazzowy „Cobble Hill” sąsiaduje z agresywnym „The B 61” i swingującym „A Walk On The B-H-P”. Chwilę oddechu daje „My Romance” Richarda Rogersa i Lorenza Harta, a gdyby ktoś miał wątpliwości jak wszechstronnym perkusistą jest Clarence Penn – wystarczy posłuchać „Zoom Zoom”.

Clarence Penn
Dali In Cobble Hill
Format: CD
Wytwórnia: Criss Cross Jazz

Numer: 8712474135028