06 lipca 2010

Harry Belafonte - Belafonte At Carnegie Hall

Dzisiejszą płytę znam właściwie na pamięć. Mam kilka różnych wydań, tych starszych – w tym pierwsze tłoczenie RCA i tych nowszych. Kiedy widzę nowe, ciekawe wydanie, jakoś nie mogę przejść koło niego obojętnie. A może pojawią się jakieś nowe dźwięki ?

Niepojętym jest, jak w 1959 roku możliwa była tak perfekcyjna technicznie stereofoniczna rejestracja koncertu w nienajlepszej przecież akustycznie Carnegie Hall w Nowym Jorku. Ta perfekcja musiała ująć melomanów już w pierwszym wydaniu. Te nowe jedynie starają się nic nie zepsuć. Niezwykła dynamika, klarowny wokal, przestrzeń, stereofonia, separacja instrumentów i co tam jeszcze można by uczenie napisać, zwyczajnie – istna katapulta wysyłająca słuchacza wprost do pierwszego rzędu tego niezwykłego koncertu. Płyta jest w zasadzie sklejona z 2 koncertów, co słychać w przerwach między utworami, ale to w zasadzie jedyny mankament realizacyjny.

Najważniejszym jednak fenomenem tej płyty nie jest wcale strona realizacyjna, a to, że materia muzyczna zachowuje spójność mimo tak olbrzymiego spektrum stylów, źródeł pochodzenia oryginalnych kompozycji, składu instrumentów. Mamy tu country, popularne amerykańskie melodie, echa Nowego Orleanu, mambo, calypso, gospel, standardy jazzowe, pieśni irlandzkich emigrantów, żydowską horę, folklor meksykański i wiele więcej. Prawdziwie amerykański tygiel inspiracji, wpływów i tradycji ludowej z całego świata. Są piosenki śpiewane solo z gitarą, trio, chórki, duża orkiestra symfoniczna, smyczki. A przy tym całości słucha się, jakby koncert odbył się wczoraj i został nagrany przez najlepszych realizatorów dysponujących całym potencjałem dzisiejszej techniki nagraniowej.

Nowa wersja, której słucham dzisiaj, to analogowe, współczesne tłoczenie wytwórni Classic Records – Quiet SV-P 200 gram. Bardzo dobre, starannie wykonane płyty, bez ingerencji w oryginał.

A oto, co zapisałem prawie 10 lat temu, kiedy słuchając wersji CD:

Harry Belafonte to wielki amerykański artysta. Jeśli ktoś myśli inaczej, to może dalej nie czytać...

On śpiewa wszystko. Inspiracje czerpie z tradycji amerykańskiej, ale również z najróżniejszych i jakże odległych od macierzystego kraju kultur muzycznych.

Koncert charytatywny zarejestrowany w Carnegie Hall w 1959 roku to jeden z jego najlepszych występów (przynajmniej wśród tych, które można znaleźć na płytach). Jednocześnie to doskonała lekcja muzyki popularnej z całego świata. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to world music. Wtedy - to już ponad 40 lat od tego koncertu, zapewne mówiło się, że Belafonte śpiewa różne dziwne piosenki, których pochodzenia przeciętny Amerykanin pewnie w ogóle nie mógł się domyśleć. Oglądałem kiedyś film "Sok z żuka" (w oryginale Beetle Juice). Jest tam taka scena, kiedy cała rodzina - dziwna bardzo, ale jednak rodzina, siedzi przy stole. Belafonte śpiewa Day O - to chyba pierwszy przebój w stylu zwanym calypso, przypomniany po latach w tym filmie. Na płycie z Carnegie Hall mamy przegląd amerykańskich standardów - jest Cotton Fields, John Henry i The Marching Saints. Ten właśnie utwór kończy pierwszą część koncertu poświeconą tradycji amerykańskich murzynów. Później mamy calypso - zaczyna się od wspominanego Day O. Dalsze utwory są utrzymane w podobnym stylu. Stylu przypominającym Harremu Belafonte jego lata dziecięce, które spędził z marynarzami na Jamaice i w Trynidadzie.

W trzeciej i ostatniej części Belafonte zabiera nas w muzyczna podróż dookoła świata. Śpiewa w oryginale melodie izraelską horę - niestety nie potrafię ocenić poprawności językowej. Przypomina też Shenandoah, zabiera nas do Irlandii śpiewając Danny Boy, po chwili lądując w Meksyku z Cu Cu Ru Cu Cu Cu Paloma. Na koniec mamy wspaniałą kilkunastominutową wersję Matyldy - to Wenezuela.

Wszystko to wspaniale nagrane i doskonale poprawione w 1989 roku przez inżynierów dźwięku z RCA.

Jeśli niespodziewanie pojawi się w Twoim domu jakiś znajomy Amerykanin, wszystko jedno, w jakim wieku, puść mu tę płytę. Wzruszenie i dobra zabawa oraz wdzięczność gościa gwarantowana. A po chwili będziecie podśpiewywać razem z Harrym. Sprawdzone!

A jeśli późną nocą znudzą Wam się ciągle te same piosenki, zawsze można sięgnać po Belafonte Returns To Carnegie Hall - to równie niesamowite, nagrane rok później wydarzenie!

I tyle wrażeń sprzed wielu lat. Dziś odbieram tą płytę dość podobnie.

Tak nagranego wokalu nie było potem bardzo długo. Kiedy nagrywa się koncert, trzeba zarejestrować i przenieść na płytę nie tylko wykonawców, ale też publiczność i akustykę Sali koncertowej. Ideą nagrania live powinno być jak najbliższe prawdy zarejestrowanie rzeczywistego wydarzenia. A elementem każdego koncertu są przecież wszystkie dźwięki tła. Co innego w studio – tu realizacja jest często elementem kreacji artystycznej i w zasadzie wszystko wolno.

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy stereo było nowością inżynierowie RCA nagrali całą serie płyt nazwanych Living Stereo – głównie nagrań koncertowych. To absolutnie najdoskonalsze realizacje dźwiękowe tamtych lat. Słuchając koncertu Harrego Belafonte wciąż oglądam się za siebie słysząc w wielu fragmentach odgłosy Sali, skrzyp krzeseł, oddech siedzących bliżej słuchaczy. Oczywiście to nie wystarcza, podstawą jest zawartość muzyczna i perfekcyjna realizacja nagrania samych muzyków.

Po latach wciąż nie za bardzo rozumiem, po co z wersji CD usunięto część utworów – to bardzo dobra płyta i z całą pewnością zasłużyła na dwupłytowe wydanie CD. Takie też teraz są dostępne, ale to pierwsze było jednopłytowe (pierwszy remaster RCA z 1989 roku).

Właściwie po wielu przesłuchaniach ma tylko dwie uwagi krytyczne. Pierwszą jest sposób sklejenia przez realizatora utworów – cała płyta jest wyborem z dwóch koncertów zagranych dzień po dniu. Sklejenie brzmi jak proste sklejenie taśmy w czasie oklasków publiczności – nawet poziom dźwięku nie został wyrównany – ale może wtedy takie wyrównanie degradowałoby nagranie ?

Drugie – to słaba interpretacja utworu Danny Boy – ale tutaj Jacintha (na płycie Here’s To Ben) właściwie zdeklasowała wszystkie wokalne wykonania tego standardu, a Darek Oleszkiewicz pokazał całemu światu, jak to trzeba zagrać na kontrabasie.

Harry Belafonte
Belafonte At Carnegie Hall
Format: 2x LP
Wytwórnia: Classic Records / RCA Victor
Numer: LSO 6006

Format: CD
Wytwórnia: RCA Victor
Numer: 6006-2-R

Brak komentarzy: