Stanley Jordan to nie tylko muzyk, to człowiek estrady. Z jednej strony na scenie zawsze szalenie skupiony, czego wymaga jego niezwykła technika gry, z drugiej strony grający dla ludzi, łatwo nawiązujący kontakt z publicznością. Jego muzyka jest zdecydowanie najlepsza na żywo. Ostatnio nie przyjeżdża często do Europy. W Polsce był chyba tylko raz, na pamiętanym do dziś przez słuchaczy fantastycznym koncercie na Jazz Jamboree w 1990 roku.
Jest jednak dostępnych kilka rejestracji wideo, w tym najnowsza – pochodzący z lipca 2007 roku zapis koncertu z klubu New Morning w Paryżu.
Program koncertu jest w założeniach niezmienny od wielu lat. To jazzowe standardy z wyraźną i przebojową linią melodyczną w szybkich tempach dających okazję do pokazania fenomenalnej techniki temu niezwykłemu gitarzyście.
Stanley Jordan w swojej grze często niebezpiecznie zbliża się do granicy oddzielającej muzykę od fascynacji wyłącznie techniką gitarową. Mam tu na myśli pokazy w stylu – zobaczcie jaki jestem szybki – nikt tak nie potrafi. Stanley Jordan rzeczywiście jest niesłychanie sprawnym gitarzystą, być może tym jedynym i najszybszym na świecie. Jednak z upływem lat to nie ta szybkość staje się w jego muzyce najważniejsza, choć niewątpliwie jest wirtuozem gitary i wynalazcą wielu technik jej użycia. Swoją edukację muzyczną zaczynał od fortepianu i ostatnio coraz więcej gra właśnie na fortepianie.
Na pierwszych płytach solowych z lat osiemdziesiątych i we wczesnych nagraniach koncertowych to właśnie wirtuozerska technika była dla Jordana najważniejsza. Teraz jest już trochę inaczej. Dalej pozostał prawdopodobnie najsprawniejszym technicznie wirtuozem tappingu, grającym kilka linii jednocześnie na gitarze, lub jednocześnie na 2 gitarach. Jednak jego koncerty są coraz bardziej dojrzałe i coraz ważniejsza jest w nich niezwykła muzyka.
Jordan od lat gra koncerty w trio z perkusją i kontrabasem. Na koncercie w Paryżu towarzyszył mu grający w zespole od początku kariery lidera Charnett Moffett na kontrabasie i nowy w zespole perkusista – David Haynes. Ten drugi zajął miejsce przez wiele lat okupowane przez Kenwooda Dennarda i to raczej nie jest dobra zmiana. Dennard grał bardziej rockowo, ostrzej i dynamiczniej, tworząc z Charnettem Moffettem świetną sekcję. Gra Davida Haynesa jest zbyt miękka, słychać w niej odrobinę niepewności. Puls perkusji podąża raczej za kontrabasem, a za Moffettem nadążyć trudno, nie w związku z nierównomiernością jego gry, ale tendencją do komplikowania rytmu. W grze Haynesa nie słychać rockowego pulsu, właściwego wsparcia dla improwizacji lidera. Taki sposób gry na perkusji byłby właściwszy dla tria z fortepianem, niż dla często dynamicznych improwizacji Jordana.
Nowym elementem jest gra Stanleya Jordana na fortepianie. W partiach solowych to niezły, choć nie wybitny mainstreamowy pianista. Kiedy jednak gra jedną ręką na fortepianie, a drugą jednocześnie na gitarze, to zupełnie inna kategoria. Nikt inny chyba tego nie potrafi. Jordanowi w zasadzie nie robi różnicy, potrafi zagrać prawą ręką linię melodyczną na klawiaturze, jednocześnie harmonizując na gitarze lewą, lub odwrotnie – zagrać solo prawą ręką na gryfie gitary akompaniując sobie lewą ręką w niskich rejestrach fortepianu.
Tak więc jeśli można się do czegoś przyczepić, to perkusista nieco nie pasuje do koncepcji muzycznej. Reszta to świetna muzyka. Nie jest to może wielka sztuka, ale nie każde nagranie musi być najważniejsze na świecie, historyczne i genialne. Ten koncert przynosi prawie 2 godziny przyjemności i podziwu dla muzykalności lidera. Mały paryski klub, zasłuchana i skupiona publiczność. Mam wrażenie, że częściowo zaskoczona i zupełnie nieprzygotowana na to co zobaczy i usłyszy. W grze Jordana nie ma żadnego oszustwa, elektroniki, każdy dźwięk powstaje na estradzie, wydobywany jest bezpośrednio z gitary, bez udziału skomplikowanej elektroniki. Momentami trudno w to uwierzyć, ale tak jest właściwie u Jordana od zawsze. Świetny obraz HD, realizacja skupiona na pokazywaniu bliskich planów instrumentów i rąk muzyków pewnie jest niezwykłym materiałem do analizy techniki gry dla wielu gitarzystów. Ale to nie tylko technika przyciąga na koncerty Jordana fanów jego muzyki. Ci którzy widzieli jego koncert na Jazz Jamboree w Warszawie, lub mieli okazję zobaczyć go na żywo na jakiejś innej scenie, wiedzą, że to dużo więcej niż wirtuozeria.
Stanley Jordan od lat nie nagrał ciekawej płyty studyjnej. Pewnie skupia się na działalności koncertowej i badaniach naukowych w dziedzinie muzyki komputerowej i percepcji muzyki przez człowieka. O jego koncertach w amerykańskich campusach uniwersyteckich krążą legendy. Jak gra dla studentów – nie wiem. Jednak w Paryżu zagrał świetny koncert.
Charnett Moffett to świetny basista. Grając na małym kontrabasie traktuje swój instrument jak gitarę basową. Potrafi oczywiście zagrać klasyczny jazzowy podkład rytmiczny. Kiedy jednak trzeba, gra rockowe rytmy technikami znanymi gitarzystom basowym. Uderza struny kciukiem, często gra rytm prawą ręką na otwartych strunach. Potrafi też grać smyczkiem imitując dźwięk przesterowanej gitary lub uderzając smyczkiem w struny tworzyć brzmienia o arabskich korzeniach.
A lider ? Czy istnieje jakikolwiek inny jazzowy gitarzysta potrafiący czerpać inspiracje z tak wielu różnych tradycji muzycznych nie gubiąc spójności przekazu ? Moim zdaniem nie. To potrafi tylko Stanley Jordan. Na jednym koncercie w Paryżu zagrał kompozycje Milesa Davisa, Johna Coltrane’a, amerykańskie przeboje jazzowe z tzw. Songbooków, Mozarta, Bele Bartoka, Beatlesów, Horace Silvera. A przecież jeszcze do niedawna na bis zwykle dokładał Stairway To Heaven grając solo na gitarze jednocześnie linie gitary Jimmy Page'a, basu Jonesa i perkusji Bonhama. Niewiarygodne? Można to zobaczyć na przykład na znanym DVD z Montrealu.
I to wszystko bez komputerów i elektroniki. Tu i teraz na scenie. Dla garstki szczęśliwców na żywo. Dla reszty w wersji HD.
Stanley Jordan Trio
New Morning: The Paris Concert
Format: Blue-Ray
Wytwórnia: Inakustik
Numer: 7466-1 BD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz