06 sierpnia 2010

Gonzalo Rubalcaba Trio - Live At The Munchner Klaviersommer 1994

Gonzalo Rubalcaba to doskonały technicznie pianista, który w ciągu ostatnich 20 lat próbował właściwie wszystkiego. Zbliżał się do stylu i biegłości technicznej Arta Tatuma, melodyki Oscara Petersona, czerpał inspirację ze swoich kubańskich korzeni, nawiązywał do dokonań Cecila Taylora, czy stylistycznej poprawności Wyntona Marsalisa. Grywał także na elektrycznym fortepianie Fendera w zespole Ala DiMeoli.

Dzisiejszy dysk DVD, to zapis koncertu z 1994 roku z Monachium. Zestaw muzyków jest dość niezwykły. Julio Barreto to perkusista grający raczej w kubańskich zespołach salsę niż program obejmujący standardy ery bebopu. Ron Carter, to klasyk, być może różnica pokoleń może budzić odrobinę niepokoju, jednak to całkiem nieuzasadnione biorąc pod uwagę nieco późniejszą współpracę Rubalcaby z Charlie Hadenem (łącznie z doskonałą pozycją z cyklu Montreal Tapes).

Sam Rubalcaba gra tutaj dużo jak na siebie. Nie jest to gra łatwa, choć wciągająca. Nie jest to pozerska wirtuozeria, a twórcze użycie perfekcyjnej techniki do osiągnięcia jasno sprecyzowanego celu twórczego. Nie usiłuje zagrać melodii tak, jak zostały pierwotnie skomponowane. Wybierając Autumn Leaves, Donnę Lee, czy I Remember Clifford, trzeba zmierzyć się z wieloma nagraniami znanymi publiczności na sali koncertowej. Niełatwo mieć własne spojrzenie na takie ograne tematy. To zwykle lepiej wychodzi muzykom z dużym dorobkiem, takim, którzy nagrywają na luzie, nic już światu nie muszą udowadniać.

Gonzalo Rubalcaba ma swoje własne, niebanalne spojrzenie na standardy. W każdym z utworów pozostawia gdzieś w tle nienaruszony harmonicznie temat. To jednak tylko tło dla improwizacji i twórczych poszukiwań.

Rubalcaba niezależnie od tego, co i w jakim tempie gra, niezwykle miękko traktuje klawiaturę, potrafi swingować, jak w Autumn Leaves. Jeśli tego wymaga koncepcja, nawet grając free – jak w Hot House jego wirtuozerska technika pozwala tworzyć miękkie, okrągłe akordy zlewające się w płynną, spójną muzyczną magmę. W ten sposób powstaje coś pomiędzy melodyką Oscara Petersona i techniczną wirtuozerią Arta Tatuma.

Julio Barreto gra niespodziewanie poprawnie i stylowo, choć zdecydowanie pozostaje na drugim planie. Jego gra na blachach jest nieco za ostra, jednak to pięta achillesowa wielu perkusistów, a może też kwestia realizacji technicznej nagrania.

Ron Carter, jak rasowy muzyk sesyjny, trzyma rytm, za którym podąża Barreto. Jednak kiedy gra solo, pokazuje ten swoisty dystans do materii muzycznej, którego brak odrobinę u samego Rubalcaby. W jego grze słychać, że w tych znanych tematach próbował już wszystkiego i mimo tego, że zapewne schematy improwizacji były przygotowane wcześniej, pojawiają się elementy niespodziewane, tak jakby reakcja publiczności, lub jakiś przebłysk geniuszu prowadził go na niezbadane wcześniej terytoria. Jego wstęp do A Night In Tunisia należy do najlepszych momentów całego koncertu.

Muzycy pozostają skupieni. Tego wymaga zarówno koncepcja artystyczna, jak i konieczność podążania sekcji za improwizacjami pianisty. Może również to okazjonalny charakter składu zespołu powoduje, że sam Ron Carter czasem kątem oka zagląda w nuty. Każdy z nich wyraźnie rozluźnia się we fragmentach granych solo, kiedy nie trzeba spoglądać na kolegów. Być może właśnie owej szczególnej synergii wynikającej z lat wspólnego grania, charakterystycznej dla pianistów grających z sekcją rytmiczną (zespoły Jarreta, Petersona i wielu innych) zabrakło w tej konfiguracji. Muzycy wspólnie nagrali chyba tylko rok później jeden album - Diz.

Jednak mimo tych niedostatków, Rubalcaba pozostaje sobą, pianistą potrafiącym zadbać należycie o każdą nutę, kreować kilkoma akordami wciągająca bez reszty przestrzeń- jak w I Remember Clifford. Za kilka chwil może równie dobrze zalać publiczność potokami akordów – jak w Ah Leu Cha. Potrafi też wszystko, co można umieścić pomiędzy tymi skrajnościami. Jest mistrzem rozkładania materii muzycznej na drobne kawałeczki i ponownego jej składania w innym, znanym tylko sobie porządku. Potrafi powrócić do swoich muzycznych korzeni grając Woody’n You z odrobiną kubańskiej nonszalancji.

Podsumowując – to świetny Rubalcaba, jak zwykle perfekcyjny (no może poza swoją wizją Bacha wiolonczeli), choć nieco marnujący się tutaj, Ron Carter i trio, które niestety nie zagrało razem.

Gonzalo Rubalcaba Trio Featuring Ron Carter & Julio Barreto
Live At The Munchner Klaviersommer 1994
Format: DVD
Wytwórnia: LOFT / TDK
Numer: DVWW-JGRU

Brak komentarzy: