Wytwórnia Rounder wznowiła w 2009 roku szereg archiwalnych nagrań Woody Guthriego pod wspólnym tytułem Woody Guthrie Legacy. Mimo przedpotopowej jakości tych archiwalnych nagrań pochodzących z lat 1940-1950 producenci zrobili wiele dla poprawy ich brzmienia. Jest pewien rodzaj magii w nagraniach Woody Guthriego. To muzyka, której powinno słuchać się z czarnej płyty. Bez odpowiedniej porcji trzasków brzmi zbyt sterylnie. Owe analogowe nieprzewidziane dźwięki umieszczają muzykę we właściwej jej przestrzeni i czasie. W wydaniu Rounder trzaski pozostały w warstwie muzycznej, nie są związane z wadą współcześnie wytłoczonych płyt. Czy pozostawiono je celowo, czy nie dało się ich usunąć z oryginalnych, naruszonych przecież zębem czasu nagrań ? Nie wiem, ale jeśli to zabieg celowy – pomysł jest całkiem niezły.
Być może elementem tej magii jest uruchamiająca się w momencie startu płyty wyobraźnia. Moja generuje w tym momencie obraz ciasnego mieszkania, gdzieś w suterenie Greenwich Village. Jest rok 1960, może 1961. Dwudziestoletni, początkujący i mało znany śpiewak folkowy, już wtedy ze znaczącym wiele pseudonimem – Bob Dylan robi to samo z bardzo podobną płytą. Wtedy w swojej fascynacji poezją Woody Guthriego nie potrafił chyba jeszcze przewidzieć, że sam przerośnie swojego mistrza.
Tak zupełnie na marginesie – jeśli Bob Dylan nie dostanie literackiego Nobla, to będzie zupełna kompromitacja kapituły przyznającej tą nagrodę i podejmującej w ostatnich czasach raczej komercyjno – polityczne decyzje, a nie skupiającej się na rzeczywistych zasługach laureatów.
Dzisiejsza płyta to szczególne nagrania. To jedna z kilku płyt z tej serii zawierających nagrania z okolic 1944 roku, w których Guthrie gra razem z Sonnym Terry – wtedy jeszcze mało znanym mistrzem bluesowej harmonijki i Cisco Houstonem – niezwykle stylowym gitarzystą folkowym.
Dla wielu Amerykanów z całą pewnością te piosenki to kawałek ich własnej historii, wspomnienia z dzieciństwa i melodie słyszane często gdzieś w tle, pozostające częścią tła dźwiękowego głębokiej prowincji. To prawdziwe historie z życia małych miasteczek. Dla badaczy kultury to bez wątpienia ważny element układanki, która misternie złożona tworzy związek przyczynowo – skutkowy prowadzący eksplozji talentów i popularności Boba Dylana, Bruce’a Springsteena, Neila Younga, Joan Baez, Joni Mitchell i wielu, wielu innych.
Dla każdego, kto nie zagłębiając się w historię, nie analizując źródeł i kulisów takich nagrań, to niepowtarzalna okazja do cofnięcia się w czasie i zajrzenia kuchennymi drzwiami do domów tysięcy amerykańskich farmerów. Ameryka pierwszej połowy dwudziestego wielu to przecież nie tylko wielkie miasta, swing i rozrywkowe orkiestry objazdowe odwiedzające miasta i miasteczka w nieustannej autobusowej epopei. To nie tylko początki elitarnego zawsze jazzu. Biała Ameryka tamtych czasów to także owe mała miasteczka i wioski. Jednym z takich miejsc jest Dulluth w Minnesocie – miejsce urodzenia Boba Dylana.
Historia fascynacji Dylana, datująca się jeszcze z czasów jego pobytu na uniwersytecie w Minnesocie, a później kontynuowanej w Greenwich, poezją Woody Guthriego i jego odwiedzin u chorego mistrza w szpitalu obrosła już dziś legendą. Czasy były trochę inne, dziś byłyby to nośne historie dla plotkarskiej prasy. Długie rozmowy z chorym Guthriem przebywającym w szpitalu psychiatrycznym z pewnością były dla młodego Dylana inspiracją do znalezienia własnej tożsamości artystycznej, której mimo wielu zmian w warstwie muzycznej, pozostaje wierny do dziś.
Świadomość, że podobne do dzisiejszego krążka płyty z serii American Folk Music dwudziestoletni Dylan, jak wieści często powtarzana historia, zwyczajnie ukradł z domu jednego ze swoich przyjaciół w Minnesocie, dodaje tej specyficznej magii analogowym wydanym przez Rounder reedycjom wczesnych nagrań Woodiego Guthrie.
Dzisiejsza płyta jest dość nietypowa w dorobku muzycznym Guthriego. Zawiera w większości adaptacje tradycyjnych melodii i tekstów, a nie własne teksty lidera. Sonny Terry gra niewiele, jest obecny tam, gdzie trzeba, można już usłyszeć przedsmak tych wszystkich wspaniałych duetów w Brownie McGhee, które powstaną niedługo. Ma już swój dźwięk, a że potrafi więcej – dowodzi zamykające płytę nagranie Sonny’s Flight.
To płyta historyczna, tak jak wszystko, co nagrał Woody Guthrie. Może to nie jest jego najważniejsza płyta. Te najważniejsze zawierają jego własne utwory.
Muzycznie płyta poprawna. Niełatwa do oceny. Jeśli nie uwzględniać kontekstu kulturowego – średnia. Patrząc z perspektywy dokumentalnej, ważna i warta posłuchania. Poprzez udział Sonny Terrego i Cisco Houstona – bogatsza muzycznie. Być może tą, albo jeszcze kilka innych płyt Woodiego Guthrie każdy powinien mieć na półce. One pomagają zrozumieć Dylana i wielu innych artystów.
Woody Guthrie, Cisco Houston, Sonny Terry
Woody, Cisco & Sonny: Woody Guthrie Legacy: My Dusty Road – Woody’s Roots
Format: LP
Wytwórnia: Stinson / Rounder
Numer: 011661116610
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz