To nie jest moja muzyka. Czasem jednak można, a nawet trzeba zapuszczać się w mniej lubiane obszary. Trochę po to, żeby mieć płaszczyznę do porównań i pewien komplet dźwięków w głowie, który pozwala budować związki przyczynowo - skutkowe pomiędzy z pozoru różnymi wydarzeniami muzycznymi. Trochę dlatego, że warto rozumieć źródła inspiracji i sposoby wykorzystania przez współczesnych artystów muzycznej tradycji poprzednich pokoleń.
Drugim ważnym powodem jest to, że czasem coś nielubianego jeszcze niedawno może się nam niespodziewanie spodobać. Dotyczy to zarówno muzycznego dojrzewania i poruszania się w materii muzycznej w stronę bardziej skomplikowanych form, jak i powrotu do źródeł.
Dzisiejsza płyta to właśnie taki powrót do źródeł. Stylistyka big-bandowego recitalu wokalnego to formuła zamknięta i wyczerpana przez szereg wokalistek w ciągu ostatniego stulecia. Z pozoru wydaje się, że tu już nic nie da się wymyśleć. To w sumie prawda. Diana Krall ma jednak dwie przewagi nad wykonanniami sprzed 50 i więcej lat. Po pierwsze gra na fortepianie i to całkiem nieźle. Po drugie współczesna technika realizacyjna i lepiej skonstruowane instrumenty pozwalają uchwycić więcej subtelności i pobawić się formą muzyczną w sposób, jakiego nie dało się zarejestrować dawno temu.
Jazz nie zaczął się od Cecila Taylora, jak usłyszałem ostatnio od młodego fana gatunku. Nie zaczął się też od Charlie Parkera. Jego jedynym pradawnym źródłem nie jest też blues ciężko pracujących niewolników gdzieś na południu Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jazz powstawał też na salonach białej klasy średniej i deskach Broadwayu.
To właśnie w taki klimat amerykańskich songbooków na salonach usiłuje od lat wpasować się Diana Krall. Można to lubić, lub nie, jednak nie da się artystce odmówić ambitnego podejścia do instrumentacji i całkiem niezłej gry na fortepianie. Poruszając się w kręgu zamkniętej już i raczej niezbyt rozwojowej stylistyki sama skazuje się na role kustosza w muzeum kopii starych aranżacji i porównania do dawnych mistrzyń gatunku w tym głównie do Elli Fitzgerald i Sarah Vaughan. I choć jej głos jest zdecydowanie bliższy Peggy Lee, czy Dorothy Dandridge to gra na fortepianie jest pełna energii i swingu. I to chyba największy zmarnowany potencjał tej płyty. Diana Krall jest dobrą pianistką, a na większe formy instrumentalne w formule koncertu zabrakło miejsca.
Muzyka zarejestrowana 10 lat temu podczas cyklu koncertów w Paryżu ma dw oblicza. Ten lepszy to fragmenty, w których gra niewielki skład jazzowych muzyków z którymi artystka współpracuje na stałe. Wśród nich na wyróżnienie zasługują Paulinho Da Costa grający na instrumentach perkusyjnych i wyśmienity w swojej roli basista John Clayton. Kiedy do akcji wkracza olbrzymia, licząca kilkadziesiąt osób orkiestra, mimo dobrych aranżacji nie jest najlepiej. Ucieka gdzieś intymny klimat głosu Diany Krall, a te instrumenty, które są godne wyróżnienia giną gdzieś w gąszczu smyczków, rozbudowanej sekcji dętej, harfy i kotłów. Tak widocznie miało być – luksusowo i wytwornie.
A wyszło szczerze i prawdziwie tam, gdzie do głosu dochodzi jazz. W pozostałych fragmentach jest tandetnie i salonowo…
Diana Krall zdecydowanie wypada lepiej w kameralnych aranżacjach. Dla fanów pewnie pozycja obowiązkowa, ja wolę choćby wyśmienitą płytę Only Trust Your Heart, gdzie jest więcej fortepianu a na kontrabasie grają na zmianę Christian McBride i Ray Brown, a na perkusji Lewis Nash.
Diana Krall
Live In Paris
Format: DVD
Wytwórnia: Eagle Vision
Numer katalogowy: 5034504925076
Format: DVD
Wytwórnia: Eagle Vision
Numer katalogowy: 5034504925076
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz