Do Stinga mam stosunek dość wyjątkowy. Otóż uważam, że jest od zawsze dużo lepszym kompozytorem niż wokalistą, o gitarze basowej już nie wspominając. Osobista charyzma sprawia również, że ma niesamowitą łatwość skupiania wokół siebie wyjątkowych muzyków. Dla mnie Sting, to jednak przede wszystkim Bring On The Night, potem długo, długo nic, a potem Nothing Like The Sun i The Dream Of The Blue Turtles. Reszta to z małymi wyjątkami dość przeciętne produkty pop. Wyjątkami od tej reguły jest część z licznych gościnnych występów dzisiejszego bohatera. Do tych najciekawszych zaliczyć wypada między innymi występy na płytach: A Love Affair – The Music Of Ivan Lins, American Made – World Played – Les Paul & Friends, Porgy & Bess – Joe Henderson, Inside – David Sanborn… Przykłady takich muzycznych perełek można zresztą mnożyć w nieskończoność. A Police to przede wszystkim genialne rytmy Stewarda Copelanda, ciekawa gitara Andy Summersa i kompozycje Stinga. Wśród utworów z dzisiejszej płyty znajdziemy zresztą wiele pamiętających jeszcze czasy The Police.
Czasem odnoszę wrażenie, że Stingowi zwyczajnie już się trochę nie chce, że pasja i emocje skończyły się wraz z Bring On The Night. Najlepiej widać to, gdy staje obok wykonawców, którym nie brak owego scenicznego ognia. Jeśli ktoś chciałby usłyszeć, co mam na myśli, w internecie z łatwością znajdzie parę duetów koncertowych Stinga i Bruce’a Springsteena – najlepiej szukać The River, choć tu można jeszcze pomyśleć, że to piosenka Bruce’a, więc konkurencja nie jest równa… Poszukajcie więc Every Breath You Take. Ten utwór pozostawię bez komentarza.
Z subtelności i cyzelowania każdej nuty i smaczku aranżacyjnego można uczynić sztukę, jednak to bardziej wirtuozeria niż muzyka. Ona wymaga czegoś więcej niż perfekcyjnego timingu i matematycznej precyzji wykonawczej.
Dzisiejsza płyta miała być w założeniu niezwykła i taka jest, choć w zupełnie inny sposób. Na płycie umieszczono ponad godzinę nagrań z koncertu oraz równie długi film dokumentalny opisujący tydzień prób przed koncertem. Sam koncert odbył się w wiejskiej posiadłości Stinga we Włoszech. Z założenia miał być kameralną imprezą dla grona przyjaciół prezentującą znane utwory w nowych aranżacjach z udziałem gwiazdorskiego składu muzyków. Tak miało być i tak było na próbie generalnej, która została wyznaczona na 10 września 2001 roku. Fragmenty próby umieszczone w filmie dokumentalnym dobrze oddają pierwotną koncepcję całości, którą znam również z relacji świadków zarówno próby, jak i koncertu, który odbył się dzień później.
Sama próba nie była jakimś szczególnie ciekawym muzycznie widowiskiem. Trochę za dużo muzyków, nieco aranżacyjnego chaosu, mnóstwo instrumentów perkusyjnych, krótko mówiąc za dużo wszystkiego. A kompozycje lidera, to przede wszystkim piękne melodie, którym raczej uproszczenie formy sprzyja bardziej, niż komplikowanie.
Poranne wydarzenia 11 września 2001 roku – atak na World Trade Center w Nowym Jorku nie mogły pozostać bez wpływu na program występu. Wielkie nagromadzenie emocji muzyków i widzów stworzyło niezwykły koncert, który mógł zdarzyć się tylko tego jednego dnia. Burzliwa poranna dyskusja wykonawców doprowadziła do zmian repertuarowych i z oczywistych względów miała wpływ na sposób gry i listę wykonywanych utworów.
Tak więc sam koncert stał się bardziej wyciszony, refleksyjny. Tym samym wspomniany nadmiar muzyków przestał przeszkadzać, był jedynie niewykorzystanym potencjałem. Powstała muzyka nastrojowa, subtelna, choć mimo wyjątkowego dnia daleka od smutku. Cały koncert stał się manifestem świata nie poddającego się terrorowi.
Pełne przepychu ozdobniki muzyczne zostały zastąpione przez emocje wykonawców. Tam, gdzie na scenie pojawia się grono profesjonalistów, którzy bez reszty angażują się w to, co robią, powstaje zwykle materia muzyczna co najmniej dobra.
Taki jest również ten koncert. Trochę szkoda, że muzycy nie mieli możliwości do wniesienia większego wkładu własnej inwencji w ograne tematy. Może tydzień prób to za mało. Z drugiej strony może to nie ten skład powinien zagrać. W końcu Christian McBride jest fantastycznym muzykiem, ale to trochę inny styl niż Darryl Jones. Manu Katche to nie Omar Hakim, a Kipper to nie Kenny Kirkland. Chris Botti z pewnością nie zastąpi Branforda Marsalisa. I tak można mnożyć. W sumie powstał materiał niezły, momentami pełen unikalnej energii, jednak w części będący gorszą wersją wcześniejszych nagrań koncertowych.
Wyróżnić można paradoksalnie fragmenty gęstsze w fakturze muzycznej, energiczniejsze od innych – If You Love Somebody Set Them Free, If You Lose My Faith In You, Every Breathe You Take i bonusowy Every Litthe Thing She Doe’s Is Magic. Niedościgłym wzorcem Stinga pozostanie chyba już na zawsze Bring On The Night.
Sting
…All This Time
Format: DVD
Wytwórnia: A&M
Numer: 606949316990
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz