O moich obawach i niepewności związanej z koncertem pisałem przy okazji płyty Duets tutaj:
Jednak wczorajszy koncert rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące kondycji fizycznej i co najważniejsze muzycznej członków zespołu. Słuchacze w Palladium byli świadkami nieczęsto widywanego w Polsce show łączącego w jedną muzyczną całość elementy gospel, spirituals, soul, rhythm and bluesa, jazzu nowoorleańskiego i wielu innych ważnych amerykańskich tradycji muzycznych.
To było wydarzenie muzyczne pierwszej jakości, niezależnie od przykładanej miary. Na koncert takiego zespołu zawsze bowiem można patrzeć na dwa sposoby – poprzez pryzmat ponad 70 letniej historii zespołu i jego nagrań oraz niezliczonej ilości występów na żywo, albo pozbywając się bagażu tego rodzaju doświadczeń – jeśli ktoś potrafi znając dorobek płytowy, w kategorii bezwzględnej, czyli na tle innych muzyków grających podobnie.
Wczoraj zespół dał ponad półtoragodzinny koncert, po którym muzycy cierpliwie podpisywali płyty wszystkim chętnym, wielokrotnie obiecując, że jeszcze do nas wrócą. Patrząc na prawdziwie emocjonalny stosunek do muzyki i olbrzymi szacunek do publiczności, jeśli tylko zdrowie pozwoli, na pewno tą obietnicę spełnią.
Wczorajszego wieczora zespół wystąpił w prawie pełnym obecnym składzie. Jedynym występującym obecnie stale muzykiem, którzy należeli do pierwotnego składu jest Jimmy Carter. Clarence Fountain niestety koncertuje już dość rzadko. Pozostali wokaliści to Bishop Billy Bowers i Ben Moore. Artystom towarzyszyli śpiewający gitarzysta Joey Williams, również udzielający się wokalnie, basista Tracy Pierce, a także perkusista Ricky McKinnie i nie należący oficjalnie do składu zespołu muzyk, grający na Hammondzie, którego nazwiska niestety nie udało mi się ustalić.
Całe wydarzenie, to pokaz niezwykłego muzycznego kunsztu i talentu połączonego z elegancją, jakiej nie pozostało już wiele na światowych estradach. W każdym utworze czuć było, że gdyby tylko zdrowie pozwoliło, zespół zagrałby dłużej i głośniej. W finałowych utworach najmłodszy w zespole Joey Williams wręcz na siłę sadzał na krzesłach na chwilę odpoczynku starszych kolegów.
Cudownie było obserwować na żywo, jak tak różni stylistycznie i technicznie wokaliści potrafią złożyć wybornie brzmiące refreny, jak silny i bogaty jest ciągle głos Jimmy Cartera, jak wiele energii drzemie w niskim, wibrującym głosie Billy Bowersa. Ten koncert był wyjątkowym wydarzeniem, o czym wiedzą jego uczestnicy. Tym, których wczoraj w Palladium nie było pozostają płyty, jednak nawet te koncertowe nie pokazują jak prawdziwie emocjonalna jest muzyka zespołu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz