28 marca 2011

Hank Mobley - Soul Station

To właściwie nie Hank Mobley jest bohaterem dzisiejszej muzycznej opowieści. Liderowi co prawda trudno cokolwiek zarzucić, a Soul Station to z pewnością jedna z dwu, może trzech jego najlepszych płyt.

Lider ma swój własny rozpoznawalny styl, a muzyka na Soul Station stanowi jego kwintesencję, pewnie częściowo w związku z tym, że w większości to autorskie kompozycje. To jednak styl trochę nijaki, a raczej niezdecydowany, pozostający gdzieś w połowie drogi między wschodem a zachodem. Taki bowiem geograficzny podział istniał w połowie ubiegłego wieku w amerykańskim jazzie. Tak więc Hank Mobley pozostaje gdzieś pomiędzy melodyjną frazą inteligenckiego wschodu, którego ikoną pozostaną na zawsze Gerry Mulligan i wczesny Stan Getz, a drapieżną witalnością zachodniego hard bopu.

Hank Mobley zaczynał karierę, tak jak wielu muzyków jego pokolenia, od zespołów rozrywkowych, dziś nazywanych R&B, choć w swoich czasach była to zwyczajnie czarna muzyka do tańca. To słychać na Soul Station. To również konwencja środka, gdzieś pomiędzy cool jazzem, do którego należy lider i zdecydowanie hard bopowej sekcji rytmicznej.

Ta płyta to jednak przede wszystkim wyborna sekcja, na którą składają się Wynton Kelly (fortepian), Paul Chambers (kontrabas) i Art. Blakey (perkusja). To jedna z tych nielicznych całonocnych sesji w studiu Rudy Van Geldera, kiedy sekcja nie była tylko dyżurnym wsparciem rytmicznym dla lidera. Partie solowe Wyntona Kelly w Dig Dis i This I Dig Of You są wyśmienitym przykładem jego talentu improwizatorskiego, zupełnie jakby Hank Mobley napisał te utwory na fortepian jako instrument prowadzący. Art. Blakey jest gwiazdą w This I Dig Of You, a Paul Chambers przede wszystkim w Soul Station.

Hank Mobley, jak mało który saksofonista swojej epoki potrafił improwizować w nieco bardziej skomplikowanych podziałach rytmicznych. Nie gubił przy tym melodii, ani harmonicznej koncepcji swoich pomysłów na solówki. Stąd też dobra sekcja sprawiała, że wznosił się na wyżyny swoich umiejętności.

Wspomniana trójka – Wynton Kelly, Paul Chambers i Art. Blakey to z pewnością najlepsza sekcja, z jaką nagrywał. Kila miesięcy później ta sama sekcja wraz z dzisiejszym bohaterem w towarzystwie Milesa Davisa nagrała ważny album Someday My Prince Will Come. To jeden z istotnych czynników, które doprowadziły do powstania tak dobrej muzyki.

W dźwiękach saksofonu Hanka Mobleya znajdziemy wszystko, co w jazzie powinno w mniejszym lub większym stopniu pozostać na swoim miejscu. Jest blues, swing, dobra melodia, rytm, nieprzewidywalność kolejnych improwizacji, które jednak nie usiłują zaskakiwać na siłę, a jedynie wciągają słuchacza w kolejne takty. Są też dobre kompozycje własne i dwa niebanalnie zagrane standardy – Remember autorstwa Irvinga Berlina i If I Should Lose You.

Dzisiejsza płyta to propozycja dla kogoś, kto chce odrobinę odpocząć od wczesnego Johna Coltrane’a, a Gerry Mulligan, czy Chet Baker wydają mu się zbyt wyrachowani. Można też w drugą stronę – dla kogoś, kto szuka nieco bardziej pokręconych fraz niż te, które pojawiały się u Dave Brubecka w owym czasie, a jeszcze nie jest gotowy na Charlie Parkera. To też jedna z tych płyt, gdzie jedynie wkład kompozytorski lidera – 4 kompozycje plus dwa standardy - zadecydował o tym, że dziś mam przed sobą jedną z najlepszych płyt Hanka Mobleya. Biorąc pod uwagę zawartość muzyczną, mogłaby to być wyśmienita płyta nazwana Souls Station – Wynton Kelly Featuring Hank Mobley.

Jak jest muzyka na Soul Station? To jedna z tych płyt, przy których we wczesnych latach sześćdziesiątych tańczyła młoda amerykańska inteligencja na kameralnych prywatkach, a w przerwie na piwo można było o jej dźwiękach w składny sposób porozmawiać.

Hank Mobley
Soul Station
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer katalogowy: 077774652827

Brak komentarzy: