Dziś to Blue Note i może jeszcze ewentualnie Columbia i Prestige uchodzą za spadkobierców największych katalogów tych największych jazzowych nagrań z lat sześćidziesiątych i pięćdziesiątych. To jednak swoiste złudzenie wywołane marketingiem współczesnych reedycji tych klasycznych albumów.
Kiedy w końcu ubiegłego wieku nieżyjący już dziś niestety Ahmet Ertegun, współzałożyciel (wraz z bratem Nesuhi Ertegunem) wytwórni Atlantic postanowił wydać pięćdziesiąt najważniejszych płyt jazzowych ze swojego katalogu, z pewnością nie miał łatwego wyboru. Pamiętać trzeba, że w katalogu Atlanticu znajduje się wiele najważniejszych płyt Johna Coltrane’a, Nata Adderleya, Dave Brubecka czy The Modern Jazz Quartet. W tym katalogu znajduje się też wiele istotnych dla historii jazzu, do dziś aktualnych i zawsze wybitnych płyt Charlesa Mingusa.
Dzisiejszy album nie miał więc łatwo, ale zmieścił się w owej jubileuszowej pięćdziesiątce, co mimo dużej konkurencji jest zupełnie uzasadnione. „Pithecanthropus Erectus” to płyta wyśmienita. Nie należy przejmować się ani pseudofilozofią dorobioną do poszczególnych utworów, ani wyjaśnieniami samego lidera związanymi z formalnymi aspektami powstawania kompozycji i nagrania. To nie ma większego sensu, a i niekoniecznie znajduje prawdziwe uzasadnienie w muzyce, którą znajdziemy na płycie. Jak zwykle, lepiej skupić się na słuchaniu, bowiem muzyka, jeśli dobra broni się sama.
A ta zapisana na dzisiejszej płycie nie ma z tym najmniejszego problemu. I choć to nie jest łatwa w odbiorze płyta, to każdy, nawet mniej doświadczony fan jazzu polubi ją z pewnością. Wystarczy tylko zrobić to, co powinno zrobić się z każdą dobrą muzyką, czyli poświęcić jej odrobinę własnego czasu. Poświęcić w całości, czyli z uszami nastawionymi na odbiór skupić się wyłącznie na muzyce i nie robić nic innego. Mamy bowiem do czynienia ze Sztuką, a nie dźwiękowym tłem dla codziennych zajęć domowych.
W 1956 roku w studiu spotkali się z liderem Jackie McLean (saksofon altowy), Mal Waldon (frortepian) i Willie Jones (perkusja). W studiu pojawił się również nieco mnie znany J.R. Montrose (saksofon tenorowy). To właśnie ta grupa muzyków, otrzymawszy od lidera i kompozytora większości muzyki jedynie luźne wskazówki związane ze strukturą kompizycji nagrała trzy kompozycje Charlesa Mingusa i standard Georga’a i Iry Gershwinów – „A Foggy Day”. Niewiele nagrywało się w owym czasie tego rodzaju płyt. Nie znajdziemy tu typowych dla sesji Blue Note z tego okresu chwytliwych melodii umieszczanych zawsze na początku płyty, co miało ułatwić jej sprzedanie tym klientom, którzy płyt w sklepie słuchali. Tytułowa kompozycjaotwierająca album trwa ponad 10 minut, więc z pewnością nie miała szansy na karierę radiową. Nad całością dominuje lider, mimo że zarówno ze względów technicznych jak i powszechnych wtedy norm stylistycznych nie było to łatwe. Kontrabas bowiem nie nagrywał się jeszcze wtedy najlepiej, a dominacja instrumentów dętych (saksofonu i trąbki) oraz wirtuozerskiego fortepianu była dla odbiorców oczekiwaną oczywistością.
Z perspektywy lat Charles Mingus wydaje się być raczej po pierwsze muzycznym wizjonerem i nowatorskim kompozytorem, jednak był też świetnym basistą. Nagrywał przecież ze wszystkimi wielkimi swoich czasów, od Milesa Davisa i Charlie Parkera do Duke Illingtona. Nie był w zasadzie nigdy dyżurnym basistą do wynajęcia, zawsze miał ambicje bycia liderem i aspiracje kompozytorskie.
Po kompozycji tytułowej następuje jedno z najbadziej pokręconym wykonań „A Foggy Day” - meloddi skomponowanej pierwotnie przez George i Irę Gershwin z myślą o tańcu w jednym z muzycznych filmów Freda Astaira. O wykonaniu Charlesa Mingusa nie można powiedzieć, że nie zachowuje przynajmniej podstaw melodii i struktury akordów oryginału. Jednak ani początkowe dźwięki saksofonów, gwizdki i inne efekty specjalne wprowadzają do utworu sporo oryginalnego zamieszania. To jednak rodzaj oryginalności z sensem, co o wielu awangardowych projektach napisać się nie da. Solo kontrabasu lidera też pozornie płynie w stronę znaną tylko Charlesowi Mingusowi, powracając jednak po chwili do prezentacji podstawowego tematu, w sposób godny najlepszych wirtuozów kontrabasu.
„Profile Of Jackie” – to ballada, ale taka w stylu Mingusa. Próżno szukać tu prostej melodii, to rodzaj zawieszonego w czasie i zwolnionego do tempa ballady pojedynku dwu saksofonów.
Zamykająca płytę kompozycja lidera – „Love Chant” to zabawa prostymi akordami, obszerna forma muzycznej matematyki rozpisanej na głosy. To rodzaj free jazzowej improwizacji (wtedy jeszcze nie wynalezionej) z zachowaniem struktury rytmicznej kompozycji.To także struktura muzyczna otwarta na każdy dobry pomysł, pozwalająca wykazać się wszystkim członkom zespołu.
Ten złożony z czterech utworów album w swoim czasie był sensacją. Dziś jest wyśmienitym klasykiem, którego nie wypada nie mieć na półce i który trzeba raz na jakiś czas sobie odświeżyć i posłuchać odkrywając coraz tro nowe brzmieniowe i kompozycyjne ciekawostki. Poza tym to zwyczajnie kawałek dobrej muzyki.
Charles Mingus
Pithecanthropus Erectus
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic
Numer: 081227535728
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz