Brzmienie
tego albumu definiują w zasadzie dwa fakty. Oba dość niezwykłe, choć w
niespotykanie różnorodnej dyskografii Charlesa Mingusa nie jest łatwo odnaleźć
płyty „zwykłe”, należące do mingusowego mainstreamu, jeśli w ogóle coś takiego
kiedykolwiek istniało. Otóż po pierwsze – co może zdziwić niezbyt wprawionych w
bojach fanów gatunku – lider nie sięga na tej płycie chyba ani razu po
kontrabas., gra na fortepianie i śpiewa. Po drugie – w zespole, który,
przynajmniej na koncertach miał w miarę stały skład, na nagranie tego albumu
dołączył Roland Kirk, dodając do całości dodatkową dozę surrealizmu, jakby jego
w kompozycjach Charlesa Mingusa było za mało…
Roland
Kirk w roli gościa specjalnego gra na różnych egzotycznych odmianach
saksofonów, co nie pozostaje bez wpływu na brzmienie albumu. Jednak to nie
tylko udziwnianie brzmienia i dodawanie zespołowi Charlesa Mingusa oryginalnego
kolorytu. Roland Kirk to również wyśmienity improwizator, co na tej płycie
potwierdza choćby w „Wham Bam Thank You Ma’am”.
Charles
Mingus gra na fortepianie i nie jest to jedynie technicznie poprawny
akompaniament. Oczywiście słychać, że nie jest wirtuozem klawiatury, ale
zarówno w jego grze na fortepianie, jak i w sekwencjach wokalnych słychać
wyśmienite bluesowe korzenie („Devil Woman”), czy nuty gospel – jak w „Eccllusiastics”.
To nie jest jedyne nagranie Charlesa Mingusa na fortepianie, ale to jest
prawdopodobnie chronologicznie pierwsze. Znany jest fakt, że lider komponował
przy fortepianie, więc jego własną grę na tym instrumencie można uznać za
najdoskonalszy wzorzec tego, co autor miał na myśli…
Tekst
pojawia się jedynie w „Devil Woman”, co nie przeszkodziło wydawcom przyznać
kredyt za warstwę wokalną liderowi. W pozostałych utworach Charles Mingus
podśpiewuje, pokrzykuje, a nawet rapuje. Idąc tym tropem, w wielu solowych
nagraniach Keitha Jarretta można podpisać go jako wokalistę na okładce… Jednak
owe wokalne próby Charlesa Mingusa pełne są pasji i wspomnianej już bluesowej
energii i twórczej pasji.
We
współczesnych cyfrowych wydaniach pojawia się kilka utworów bonusowych z tej
samej sesji z 1962 roku, co najmniej tak samo dobrych, jak te wybrane na płytę.
W bonusowych kompozycjach lider już nie śpiewa, skupiając się na fortepianie i
dopracowaniu kompozycji. To może świadczyć o celowym zabiegu producentów
wybrania na pierwotną wersję albumu kompozycji z liderem w roli „wokalisty”,
choć to tylko hipoteza.
Jeden
z managerów wytwórni Rhino – Bob Carlton napisał we wstępnie do edycji CD – „Play
tchem loud and scare your neighbours”. W sumie to najlepsza recepta na ten
album, więc kupcie go sobie koniecznie i zastosujcie się do tej sugestii.
Sam
Charles Mingus nie lubił, kiedy określano jego muzykę słowem jazz. Istotnie,
tak jak większość jego albumów, również „Oh Yeah” wymyka się klasyfikacjom.
Jedno jest jednak pewne – to szczera opowieść o emocjach, które lider potrafił
wyrażać w muzyce jak mało kto. A przecież o to właśnie chodzi…
Charles Mingus
Oh Yeah
Format: CD
Wytwórnia: Atlantic / Rhino
Numer:
081227374822
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz