01 maja 2013

Anna Serafińska – Światowy Dzień Jazzu – Pałac Szustra, Warszawa, 30.04.2013


Światowy Dzień Jazzu wymyśliło UNESCO, ustalając, właściwie bez żadnego uzasadnienia datę na 30 kwietnia. W Polsce to dzień dość szczególny, choć ja osobiście zupełnie nie pojmuję dlaczego. Czy warto stać w korkach, żeby gdzieś na Mazurach, albo w górach spotkać te same twarze, które widzimy codziennie na warszawskiej ulicy? Czy warto płacić za miejsca w hotelach więcej niż tydzień wcześniej, czy tydzień później i czekać w dłuższych kolejkach właściwie wszędzie? I to wszystko po to, żeby oszczędzić dzień, czy dwa urlopu? Według mnie nie warto. Na majówkę można pojechać tydzień wcześniej, albo tydzień później. Za to w każdym dużym mieście, w tym w Warszawie, w długi weekend żyje się lepiej… A do tego w weekend majowy mamy święto jazzu. W zeszłym roku nasz radiowy koncert Artura Dutkiewicza w Pałacu Szustra był chyba jedynym zorganizowanym z okazji dnia jazzu, w tym roku już w samej warszawie odbyły się co najmniej 4 imprezy (liczę tylko te, na które zostałem zaproszony). Tak więc dzień jazzu jako globalna inicjatywa rozwija się całkiem nieźle… W takim tempie za 5 lat będziemy mieć w Warszawie imprezę na miarę North Sea, tyle tylko że tych koncertów nie będzie gdzie i komu zagrać, ale to oczywiście zupełnie inny temat.

Anna Serafińska

W Pałacu Szustra, 30 kwietnia z okazji wyjaśnionej powyżej zorganizowaliśmy koncert Anny Serafińskiej. Wokalistce towarzyszył pianista – Piotr Wrombel. Muzycy współpracują ze sobą czasami, grywając program, którego część usłyszeliśmy i tym razem – złożony głównie z piosenek Jonasza Kofty, Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego i popularnych jazzowych standardów.

Piotr Wrombel

Publiczność, pomimo wspomnianej już – nieco nieszczęśliwie na świętowanie w dużych miastach wybranej daty stawiła się jak zwykle, kiedy organizujemy koncert w tym miejscu w nadkomplecie. Nie było jeszcze tak ciepło, żeby otwierać wszystkie okna i uruchomić taras, niemniej jednak zdecydowanie sympatyczniej artystom gra się i śpiewa przy pełnej sali.

Nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem Annę Serafińską na żywo, z pewnością było to jednak bardzo dawno temu. Stąd też koncert był dla mnie wielką niewiadomą. Prawdopodobnie, gdyby nie obowiązki redakcyjne, tego dnia zajmowałem się w zasadzie wszystkim od technicznej realizacji transmisji do robienia zdjęć (tym razem ominęła mnie obsługa szatni J) wybrałbym tego dnia inne wydarzenie. Nie żałuję jednak, i to chyba jest najlepsza z tych najkrótszych recenzji.

Anna Serafińska

Publiczność też nie żałowała, co oznacza, że moje zdanie podzieliła większa ilość słuchaczy. Być może w związku z okazją repertuar powinien być nieco bardziej historyczny? Może przydałoby się nieco więcej znanych jazzowych standardów? Publiczność jednak lubi piosenki, które zna. Doskonała technika i nienaganna dykcja pomaga Annie Serafińskiej w opowiadaniu historii pisanych przez Jonasza Koftę, czy Jeremiego Przybory. Przez moment miałem wrażenie, że brak w programie koncertu prawdziwych emocji, a za wiele w nim wyreżyserowanych i opracowanych wcześniej solówek. Już pomyślałem sobie, że będę musiał napisać o nieco hermetycznym, oderwanym od interakcji z publicznością, poprawnym i akuratnym występie artystki, która wiele czasu spędza w roli pedagoga i że takie koncerty są domeną muzyków, którzy dużo uczą.

Anna Serafińska

Jednak finał koncertu udowodnił wszystkim zgromadzonym, że niespodziewane i kompletnie wcześniej nie wypróbowane muzyczne interakcje to coś, w czym Anna Serafińska odnajduje się równie dobrze, jak będący w wielu fragmentach improwizowanych jej muzycznym mistrzem Bobby McFerrin. W zatłoczonym korytarzu Pałacu Szustra pojawił się z towarzyską wizytą Artur Dutkiewicz. Już po krótkiej chwili, wykluczającej odbycie jakiejkolwiek próby oraz w zasadzie ustalenie czegokolwiek oprócz nazwy utworu, tonacji i tempa Artur usiadł do fortepianu i zachwycona publiczność wysłuchała jednego z najwspanialszych finałów koncertu, jakie miałem w ostatnich latach okazję wysłuchać.

Anna Serafińska

Nie zrozumcie mnie źle, Piotr Wrombel w roli akompaniatora sprawdził się wyśmienicie, jednak zabrakło w jego grze odrobiny spontaniczności. Ja zawsze oczekuję od kameralnych koncertów czegoś więcej niż odegrania wcześniej przygotowanego programu w ustalonej kolejności. To właśnie „Route 66” z improwizowanym tekstem o polskich autostradach i warszawskim metrze był momentem, który zapamiętam na długo…

Brak komentarzy: