„My
Own…” to przypuszczalnie debiut nagraniowy tria Marka Jakubowskiego w tym
właśnie składzie. To również prawdopodobnie debiut wszystkich muzyków z zespołu
w mojej głowie. Nie przypominam sobie żadnego nagrania z ich udziałem. Za to
album „My Own…” będę pamiętał długo i mam przeczucie, że nie wyląduje wśród
całej masy płyt, których słucham tylko raz i do których nigdy nie wracam, albo
wracam jedynie przy jakiś historycznych okazjach, lub przy przygotowywaniu jakiś
monograficznych audycji.
Album
zespołu Marka Jakubowskiego przypomina mi pewien wielki debiut sprzed wielu,
wielu lat. To porównanie może się Wam wydawać na wyrost, jednak zmienicie
zdanie, kiedy posłuchacie choćby fragmentów muzyki. Mam na myśli płytę „Takin’
Off” Herbie Hancocka z 1962 roku.
Marek
Jakubowski z pewnością jest ważnym członkiem zespołu, jest też autorem
wszystkich kompozycji, o których za chwilę. Jednak dla mnie objawieniem jest pianista
zespołu – Adam Bieranowski.
Zanim
jednak o kompozycjach i poszczególnych członkach zespołu – o zespole w całości.
Dawno nie słyszałem, przynajmniej w kategorii debiutantów (przyjmuję, że tak
jest, bowiem moi stali czytelnicy wiedzą, że za szperaniem w internecie nie
przepadam, a wydawca nie dostarczył żadnych materiałów drukowanych) równie
zrównoważonego, przemyślanego i dopracowanego projektu muzycznego.
Zanim
zacznę się zachwycać w całości i w detalach, załatwmy sprawę tego, co następnym
razem powinno się zmienić. W zespole nie zmieniałbym nic, z radością oczekuję na
koncerty i kolejny album. Zmienić trzeba fortepian… Adam Bieranowski z
pewnością zasługuje na dużo lepszy i lepiej nagrany instrument. Pewnie to była
kwestia budżetu i dostępności studia, ale nie potrafię się do tego nie
przyczepić, żeby nie było absolutnie tylko fenomenalnie.
Dalej
już jest tylko dobrze. Jeśli zapomnimy o nienaturalnie metalicznym i
pozbawionym przestrzeni dźwięku fortepianu, usłyszymy znakomite kompozycje, w
tym kwalifikującą się na jazzowy przebój „Happy Go Lucky”. W utworach
napisanych przez Marka Jakubowskiego nie ma nic z taniego efekciarstwa, które
często charakteryzuje debiutanckie płyty artystów, którzy czując swoją szansę
chcą pokazać wszystko na raz, próbując różnych stylów i umieszczając na jednej
płycie wszelkie swoje pomysły z wielu lat rozmyślań o tym pierwszym nagraniu.
Znowu powraca słowo – równowaga. Dojrzałość, świadomość celu, własnego stylu komponowania
i pomysł na to, jak perkusista może być liderem zespołu. Dodajmy liderem
piszącym piękne melodie, a nie utwory pozwalające popisać się technicznie
trudnymi solówkami. Liderem pozostawiającym odpowiednią ilość miejsca dla
kolegów z zespołu. Liderem mającym plan i pomysł na zespół sięgający z
pewnością znacznie dalej, niż nagranie pierwszej płyty.
Z
radością wybrałbym się na koncert zespołu Marka Jakubowskiego. Mam nadzieję, że
nie będzie to zespół jednej płyty, choć rynek łatwy nie jest i zaistnieć z
muzyką, którą tworzy Marek Jakubowski nie będzie łatwo. Jazzowe trio to klasyk
ograny przecież na tysiące możliwych sposobów i zawsze część słuchaczy pomyśli
sobie, że lepiej zostać w domu, posłuchać Keitha Jarretta, Billa Evansa, czy
Oscara Petersona.
Istotnie,
Marek Jakubowski Trio to jeszcze nie jest tej klasy zespół, rozumiejący się bez
słów. Ciągle jeszcze przed nimi nagranie drugiej płyty, która zawsze jest
trudniejsza od pierwszej. Ja kupiłbym tą drugą w ciemno, a biorąc pod uwagę
sprzedawalne nakłady jazzowych płyt w Polsce to już oznacza całkiem duży rynek…
Marek Jakubowski Trio
My Own…
Format: CD
Wytwórnia: RecArt
Numer: 5908286287060
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz