09 maja 2013

Tomasz Szukalski – Tina Kamila


To jedna z tych, w sumie niewielu płyt, które każdy młody człowiek powinien dostawać w prezencie od Państwa razem ze szkolną wyprawką. Ten album można dawać już dzieciom, które idą do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Z „Astigmatic” Krzysztofa Komedy poczekałbym do gimnazjum, „Time Killers” mogłoby być po maturze w nagrodę razem z kuponem na darmowy egzemplarz „Man Of The Light” Zbigniewa Seiferta – dla chętnych.

Rozmarzyłem się. To utopia. Ale jaka piękna utopia. Być może nawet możliwa do wykonania, zapewne jednak nigdy się nie wydarzy. Lepiej uczyć o bitwie pod Grunwaldem, albo innych zupełnie nieprzydatnych w życiu faktach historycznych. Gdyby to zależało ode mnie, zamieniłbym w szkołach historię powszechną na historię kultury, nauki, obyczajów, mody, kuchni i ogólnie wszystkiego tego, co nas otacza. Co nam po bitwie pod Grunwaldem, jeśli nie mamy pojęcia, jaki ona miała wpływ na życie wieśniaków dwie wioski dalej?

Wtedy nauka o „Tina Kamila” i jej wysłuchanie na lekcji zmieściłoby się w programie nauczania. Zyskalibyśmy dwie rzeczy za jednym zamachem.

Po pierwsze – młodzi ludzie mieliby świadomość, że całkiem niedawno, przed erą Facebooka, poczty elektronicznej i internetu istniał realny świat i miał się całkiem dobrze. Bitwa pod Grunwaldem jest do udowodnienia takiej tezy zbyt abstrakcyjna i odległa w czasie. Dowiedzieliby się, kto wynalazł hamburgera, dlaczego frytki to French fries, skąd wzięły się jeansy i dlaczego cały świat chodzi w niewygodnych spodniach z twardego materiału, zamiast w jakiś wygodniejszych. Mieliby własne korzenie, sięgające nieco głębiej, niż do dnia, w którym dostali pierwszy telefon komórkowy, albo założyli sobie konto w jakimś serwisie społecznościowym.

Po drugie – to już specyfika polskiej historii – lekcje byłyby wypełnione informacjami pozytywnymi, o tym, że coś się udało, a nie o kolejnych klęskach i stosach mniej, lub bardziej sensownych ofiar. Dlaczego to właśnie bitwa pod Grunwaldem jest synonimem szkolnego nauczania historii? Bo to w zasadzie jedyna tak spektakularna bitwa, która zakończyła się naszym zwycięstwem, które miało jakiś sens. W dodatku nie wygraliśmy sami, tylko w towarzystwie całej masy sojuszników i ze słabszym liczebnie wrogiem.

Co to wszystko ma wspólnego z Tomaszem Szukalskim i albumem „Tina Kamila”? Generalnie być może niewiele. Cóż jednak można napisać o genialnym albumie, o którego istnieniu wie tylko garstka fanów? Powtarzanie po raz kolejny słusznej obserwacji, że muzyka dobra i słaba to nie to samo, co znana i podziwiana na całym świecie oraz ta zupełnie nieznana nie ma przecież sensu. Możliwe są dowolne kombinacje – dobra i nieznana, słaba i sprzedawana w milionach egzemplarzy, to nie ma związku. Niestety.

Gustami 99% słuchaczy rządzą reklamy, moda, a im słuchacz młodszy, tym ważniejsza fryzura wokalisty niż jego głos. Ktoś kiedyś powiedział o piłkarzach, że kiedyś dobry piłkarz, to ten, który miał dobrą technikę, taktykę i kondycję. Dziś dobry piłkarz to ten, który ma dobrego managera, fryzjera i animatora Facebooka, albo jakoś tak. Niestety wiele w tym prawdy. Zbyt wiele. Przeżyciami artystycznymi tych słuchaczy rządzi dział marketingu wytwórni, a nie ich własne wybory.

Pozostały 1% zna i podziwia Tomasza Szukalskiego od lat. Ci nieco starsi, do których mam niewątpliwy zaszczyt się zaliczać, słyszeli go na żywo. Inni znają go tylko z płyt.

Tak już na koniec – trzeba pamiętać, że Tina Kamila, to nie tylko genialny saksofon lidera, to także wybitne aranżacje Jana Ptaszyna Wróblewskiego i niezwykły fortepian Wojciecha Karolaka.

Tomasz Szukalski
Tina Kamila
Format: CD
Wytwórnia: Polskie Nagrania / Muza
Numer: 5907783424779

Brak komentarzy: