Dawno, dawno
temu, kiedy muzycy tej klasy spotykali się w studiu, w zasadzie nie było
wątpliwości, że powstanie album co najmniej dobry. Dziś jest trochę inaczej,
albumy w supergwiazdorskich składach raczej częściej się nie udają. 12
listopada 1964 roku w studiu Rudy Van Geldera w New Jersey spotkali się Larry
Young, Grant Green, Sam Rivers i Elvin Jones. Taki skład gwarantował sukces.
Autorski materiał powstał specjalnie na ten album. Większość napisał lider, a
jedną z kompozycji – „Plaza De Toros” dorzucił Grant Green. Nowym człowiekiem w
towarzystwie był Sam Rivers, pozostali znali się ze wspólnych nagrań i
koncertów zespołu Granta Greena.
„Into
Somethin’” to płytowy debiut Larry Younga w roli lidera w wytwórni Blue Note. Wcześniej
nagrał kilka płyt dla Prestige, jednak to właśnie za sprawą Blue Note powstało
dzieło życia tego muzyka – album „Unity”, nagrany zaledwie rok później. Larry
Young nie jest jednak muzykiem jednej płyty – wspomnianego albumu „Unity”. Jego
debiut w Blue Note to silna pozycja w dyskografii organisty.
„Into
Somethin’” wypełniona jest autorskimi kompozycjami lidera. W niezliczonych
produkcjach, w których był muzykiem towarzyszącym, tworzył fenomenalne tło dla
innych, był jednak muzykiem niezwykle kreatywnym, przesuwając granicę
możliwości organów Hammonda zdecydowanie poza ich miejsce wyznaczone przez
takich gigantów jak choćby Jimmy Smith. W rękach Larry Younga Hammond nie był
jedynie dostarczycielem basowego groove’u i zastępcą gitary basowej, lub kontrabasu.
Larry Young już wtedy – w 1964 roku debiutując w roli lidera w Blue Note
podążał w kierunku muzycznej awangardy odchodząc od klasycznego wzorca kwartetu
z organami w roli głównej.
Co prawda ten
album, to jeszcze kwartet organy – gitara – saksofon – perkusja, jednak to właśnie
Larry Young już za kilka lat weźmie udział w takich wielkich sesjach, jak
„Bitches Brew” Milesa Davisa, „Love Devotion Surrender” Johna McLaughlina i
Carlosa Santany, czy kilku nagraniach zespołu Tony Williamsa.
Walka o tytuł
najbardziej kreatywnego jazzowego organisty
lat sześćdziesiątych była niezwykle zacięta. Jimmy Smith ma na swoim
koncie wiele płyt wyśmienitych, ale również całą masę miałkich i nic nie
wartych prób zaistnienia na listach przebojów muzyki popularnej. Jack McDuff,
Billy Preston, Dr. Lonnie Smith, to inni kandydaci. Pomijam tych muzyków,
którzy na Hammondzie grywali przy okazji – jak choćby Herbie Hancocka, czy Joe
Zawinula. Z nich wszystkich to właśnie Larry Young wydaje się być stylistycznie
najbliżej zarówno jazzowego mainstreamu, jak i poszukującej, awangardy. W
związku z tym to właśnie jemu należy się tytuł jazzowego organisty
wszechczasów, a przynajmniej tego okresu, w którym ukazywały się jego
największe nagrania, a „Into Somethin’” to początek tej niezwykłej kariery.
Larry Young
Into Somethin’
Format: CD
Wytwórnia: Blue Note
Numer: 724382173427
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz