Taki
skład i repertuar w połączeniu ze znakiem jakości, jaki stanowi wydanie albumu
przez ACT Music oznacza w zasadzie pewny sukces. Z drugiej strony, mógł
przecież powstać zbiór sztampowo zagranych standardów. Wtedy jednak nie
czytalibyście tego tekstu, bo ja bym go nie napisał. O słabych płytach pisać
nie warto, a na ich słuchanie szkoda czasu. Życie jest za krótkie.
O
samym Wolfgangu Haffnerze pisałem przy okazji premiery jego poprzedniego albumu
– „Heart Of The Matter”, całkiem niedawno. Jego najnowsza płyta – „Kind Of
Cool” jest jeszcze lepsza, a przy okazji przypomina młodszemu pokoleniu
standardy sprzed lat.
Pół
wieku temu raczej nie mogły pojawić się na jednym krążku, bowiem takie
kompozycje, jak „So What”, „Django”, „Autumn Leaves”, czy „Summertime” to
melodie z różnych światów, choć z pewnością wszystkie utwory sprzed lat,
umieszczone na najnowszym albumie przez Wolfganga Haffnera łączy osoba Milesa
Davisa, który wszystkie grywał i nagrywał, niektóre nawet wielokrotnie.
Całość
pomyślana jest jako produkcja nieco rozrywkowa, lekka, łatwa i przyjemna, choć,
jak to często bywa w przypadku muzyki najwyższej jakości, jeśli spędzicie z tą
muzyką więcej czasu, odkryjecie, że mimo swojej przystępności daleka jest od
banału i prostego odgrywania znanych na całym świecie melodii.
Liderowi
towarzyszą artyście wytwórni ACT Music, w tym powracający po kilku latach
przerwy w szeregi jej największych gwiazd Jan Lundgren. W ACT nikt się nie
ściga, nie musi niczego udowadniać, ani grać tak, jakby to miałby być jego
ostatni dzień w studiu. Komfort pracy i swoboda twórcza to coś, co muzycy tej
wytwórni często wymieniają jako unikalną wartość współpracy z Siggi Lochem. Tym
razem jest podobnie – Wolfgang Haffner jest liderem, nawet jeśli nie
rozpoznacie w ślepym teście jego pełnego przestrzeni stylu gry, to z pewnością
każdy słuchacz odgadłby w takim eksperymencie, że liderem jest właśnie
perkusista. Nie spodziewajcie się jednak jakiś oszałamiających solówek i
technicznych fajerwerków, lub odkrywczych podziałów rytmicznych, czy zmiany
rytmów w nagranych tysiące razy melodiach.
Listę
jazzowych przebojów i musicalowych melodii, których teatralnego pochodzenia
wielu słuchaczy już dziś nie pamięta uzupełniają kompozycje lidera, który przy
okazji po raz kolejny udowadnia, że potrafi nie tylko grać, ale również
wyśmienicie komponować.
Całość
brzmi niezwykle nowocześnie, choć gdyby album ukazał się 50 lat wcześniej,
byłby równie ciekawy i mało kto uznałby go za produkcję z przyszłości… To taki
rodzaj ponadczasowej, mainstreamowej jazzowej stylistyki, który wymyślono w
latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku i który sprawdza się do dzisiaj. To mnie
za każdym razem zdumiewa – tyle lat kombinowania i ciągle echa be-bopu są
najlepszą receptą na inteligentną muzykę improwizowaną. To również przy okazji
oczywisty dowód tego, że „Kind Of Cool” Wolfganga Haffnera to wyśmienita płyta,
która byłaby równie dobra pięćdziesiąt lat temu, jak jest teraz i jak będzie za
kolejne 50 lat, kiedy z przyjemnością (a może nawet wcześniej) będzie mogła
znaleźć się w Kanonie Jazzu.
Małym
zgrzytem jest dla mnie wokalny popis Maxa Mutzke – na szczęście tylko w jednym
utworze – „Piano Man”. Tego utworu mogłoby na płycie nie być, ale nawet
najwięksi dl urozmaicenia wpuszczali czasem na scenę wokalistów, zwanych dawno
temu refrenistami, lub refrenistkami, ale o tym innym razem…
Album
„Kind Of Cool” jest nowością 2015 roku, czekającą jeszcze ciągle na oficjalną
premierę, na którą z pewnością warto polować w sklepach.
Wolfgang Haffner
Kind Of Cool
Format: CD
Wytwórnia: ACT!
Numer:
ACT 9576-2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz