Długo
bardzo ten film czekał na swoją kolejkę na mojej półce. Miał też trochę pecha.
Najpierw uparcie płyta nie chciała działać w moim odtwarzaczu błękitnych
dysków, który wybierałem pod kątem właściwości dźwiękowych. Potem przy kolejnej
próbie – a może nie odmówi współpracy? – odtwarzacz zablokował się całkowicie i
wymagał wizyty w serwisie. Po wgraniu nowej wersji oprogramowania płyta dalej
odmawiała współpracy, a jedyną zmianą okazał się fakt, że kilka innych
koncertów też już nie jest rozpoznawana jako właściwe płyty Blue Ray. Cóż,
audiofilskie urządzenia cyfrowe nigdy nie należały do tych najbardziej
uniwersalnych i kompatybilnych.
Płyta
trafiła więc na zakurzoną już półkę i tak sobie leżała, pewnie jakieś dwa lata,
albo dłużej. Wreszcie przyszła jej kolej – spróbować jeszcze raz, czy wyrzucić?
Płytę, nie odtwarzacz… Z tego mimo problemów jestem zadowolony. Płyta nie
zdążyła pokryć się zbyt grubą warstwą kurzu, bowiem w tak zwanym międzyczasie
odwiedziła kilku moich znajomych i wszystkich raczej zachwyciła.
Mój
odtwarzacz dalej jej nie chce, ale konsola do gier okazała się jego dobrym z
punktu widzenia tej płyty, jednak dźwiękowo absolutnie beznadziejnym
substytutem. W przypadku filmu „It Might Get Loud” da się jednak z tym żyć,
bowiem to film w zasadzie dokumentalny, a muzyka jest tylko dodatkiem.
Dziwna
to produkcja, w zasadzie nie potrafię zrozumieć zachwytów nad tym filmem,
zarówno w gronie tych, którym płytę pożyczałem, jak i wśród krytyków i różnych
filmowych tuzów oceniających filmy na festiwalach. Może się nie znam, ale dla mnie
ten film jest zwyczajnie nudny i pełen zadziwiających i nieco mnie irytujących
wniosków, do których doszli autorzy…
Dla
tych, którzy nie widzieli, albo o filmie nie słyszeli – pomysł polega na luźnej
rozmowie trójki gitarzystów - Jimmy Page’a, The Edge’a i Jacka White’a.
Dodatkowo nieco bez związku z ową rozmową Panowie wspominają różne, trochę
losowo wybrane wydarzenia ze swojego życia odwiedzając miejsca ważne dla
początków ich karier.
Zanim
obejrzałem film, reżyser zdążył nieco mnie zirytować jego zwiastunem
umieszczonym w dodatkach, obrazkowym oświadczeniem o 3 ikonach współczesnej
muzyki (albo coś w tym rodzaju). Istotnie – Jimmy Page i The Edge to postaci
legendarne, ale Jack White to zdecydowanie nie jest jeszcze ten poziom… W sumie
to nic do niego nie mam, jest wyśmienitym muzykiem, ale dyskografie The White
Stripes i The Racounters razem wzięte nie mogą równać się w całości nawet z
jedną płytą Led Zeppelin, czy dowolnym z wczesnych albumów U2 w rodzaju „October”,
czy „War”. Poza wszystkim, żeby zostać ikoną, czy jakąś tam legendą, musi minąć
trochę czasu, bowiem część muzyki starzeje się nie najlepiej i klasyk staje się
klasykiem po jakimś czasie, a nie dlatego, że spędził kilka tygodni na listach
przebojów. Historycy muzyki z łatwością wskażą setki dziś zapomnianych melodii
i zespołów, które były sensacją jednego sezonu.
Być
może ten film jest ziemią obiecaną dla tych, którzy na koncertach skupiają się
na fotografowaniu wszelakich ciekawostek sprzętowych ustawionych na scenie i
sposobu podłączenia przystawek do gitary, a nie na muzyce. Gdyby wiedzę na
temat dorobku całej trójki muzyków czerpać jedynie z tego filmu – można odnieść
wrażenie, że Jimmy Page kolekcjonuje gitary i uwielbia Linka Wraya – tu akurat
z nim się zgadzam… The Edge spędza godziny na cyzelowaniu brzmienia i kręceniu
gałkami w wielkich szafach ze sprzętem, a bez tej całej elektroniki jego
zdaniem muzyka nie istnieje. W jego ogromnym zestawie przełączników włącza się brzmienia
przypisane poszczególnym piosenkom, co dla mnie oznacza, że każdy koncert U2 wygląda
tak samo… Tego nie lubię, choć z pewnością pierwsze 5, może 6 płyt U2 to dzieła
wybitne. Później już dla mnie jest nieco gorzej… A Jack White – on z kolei
wynajduje jak najgorzej brzmiące plastikowe gitary i zdaje mu się, że grając na
nich (całkiem zgrabnie) zbliży się do emocji pradawnych mistrzów bluesa. Otóż
nie zbliży się, bowiem blues to emocje, a nie brzmienie, a żyjąc dostatnio generalnie
bluesa grać się właściwie nie da...
Z
całego filmu najlepsze są dodatki, bo tam więcej muzyki i ciekawych historii.
Serio. Zacznijcie od scen niewykorzystanych w filmie.. A historia o tym, jak
nauczycielka gry na gitarze poprosiła 15 letniego The Edge, żeby nauczył ją
grać „Stairway To Heaven”, bo on już potrafił, a wszystkie inne dzieciaki chciały,
żeby nauczycielka pokazała im jak to się gra, jest najciekawszą z całego filmu…
The Edge, Jimmy Page, Jack White
It Might
Get Loud
Format:
Blue Ray
Wytwórnia:
Universal
Numer: 5050582755503
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz