To będzie o
polityce, zarówno tej dużej, jak i trochę mniejszej. Bardzo życzyłbym sobie
sytuacji, żeby władza była dla ludzi, również dla tych, którzy interesują się
kulturą. Dodajmy – kulturą światową, a nie tylko lokalnym folklorem. Życzyłbym sobie
tego, żeby władza też znają się na kulturze, a nie tylko stawała do zdjęć ze
światowymi celebrytami, korzystając z okazji, że akurat jest przy władzy i
możliwość zrobienia zdjęcia niejako z urzędu się należy. Życzyłbym sobie, żeby
władza rozumiała przemówienia odczytywane z kartki, albo nawet nie potrzebowała
kartki, żeby coś do ludzi o kulturze powiedzieć. To chyba już całkowita utopia…
Życzyłbym sobie, żeby władza dawała artystom poczuć, że są dla swojego kraju
ważni, nie tylko dzieląc zza biurka dotacje, ale również zwyczajnie i po ludzku
lubiąc ich i wspierając całkiem osobiście.
Brzmi jak utopia,
choć może jednak niekoniecznie… Wystarczy spojrzeć gdzieś w pobliże, na kraje
sąsiednie, które też nie mają łatwo, bo to trzeba nadrabiać zaległości
gospodarcze, martwić się o uchodźców, lokalne konflikty, zanieczyszczenia i
wiele innych spraw.
Cykl koncertów
„Jazz na Hrade” ma długą tradycję, a jazz jest ważną sprawą dla czeskich
prezydentów w zasadzie od zawsze, a już na pewno od 1994 roku, kiedy to Vaclav
Havel podarował Billowi Clintonowi saksofon tenorowy, a ten , postawiony w
sytuacje de facto bez wyjścia zaszczycił znany praski klub Reduta udziałem w
jam session, wykazując się całkiem kompetentnym podejściem do instrumentu, co
zostało utrwalone na może nie do końca legalnym, ale szeroko dostępnym,
szczególnie w Czechach krążku.
W samym cyklu
„Jazz na Hrade” wzięli udział kilka lat temu z wyśmienitym skutkiem Piotr Baron
i Zbigniew Namysłowski. Od czasu do czasu pojawiają się tam gwiazdy
zagraniczne, w tym muzycy amerykańscy, jednak to przede wszystkim miejsce dla
całkiem sprawnie działającej lokalnej sceny jazzowej.
Kiedy tylko czas
pozwala, tradycja nakazuje, żeby koncerty zapowiadał sam prezydent, a zapowiedź
Vaclava Klausa sugeruje, że o jazzie wie wiele więcej niż napisał mu na
karteczce człowiek od kontaktów z prasą, a z muzykami sekstetu Milana Svobody
pozostaje w przyjacielskich stosunkach. Dodam, że Milan Svoboda na płycie
prezentuje w zasadzie amerykańskie klasyki, a nie jakieś pseudojazzowe
adaptacje lokalnych odpowiedników Chopina…
Muzyka brzmi
soczyście, a doskonale zgrana sekcja instrumentów dętych brzmi jak najlepsze
grupy ze złotych czasów hard-bopu dostarczając stosownej energii, którą nie
jest łatwo znaleźć po tej stronie Atlantyku.
Dla mnie
odkryciem tego albumu jest gitarzysta basowy – Filip Spaleny, którego nagrań
nie miałem wcześniej okazji słuchać, a przynajmniej na pewno nie zapamiętałem
go z żadnej czeskiej płyty jakoś specjalnie. Tym razem spisał się świetnie i na
pewno kolejny raz, kiedy znajdę się w którymś z praskich sklepów płytowych
zapytam o inne jego nagrania.
W zasadzie każda
z płyt z kilkudziesięciu wydanych już w cyklu „Jazz na Hrade” warta jest
polecenia. Nie znam ich wszystkich, ale te, które dotychczas słyszałem są
wyśmienite, pozwalam sobie więc na ryzyko i za każdym razem, kiedy mam okazję,
kupuję kolejne w zasadzie w ciemno…
Milan Svoboda
Sextet
Jazz Na Hrade
Format: CD
Wytwórnia:
Multisonic
Numer: 741941083522
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz