W
zasadzie to nikt nie potrafi opowiadać za pomocą saksofonu historii w tak
niezwykle sugestywny i zwyczajnie piękny sposób, jak od ponad 60 lat robi to
Sonny Rollins. Kiedy tylko ma okazję zagrać w gronie wybitnych muzyków powstaje
album co najmniej bardzo dobry, a w wielu przypadkach po prostu genialny. Taki
jest właśnie „Sonny Rollins +3”, album, który powstał w 1996 roku, więc właśnie
skończył 20 lat, co umożliwia mu znalezienie się w naszym radiowym Kanonie
Jazzu.
W
zasadzie to samo robił już w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, choć z czasem
dojrzewała zarówno jego technika, jak i możliwości techniczne studiów
nagraniowych. Saksofon jak mało który instrument potrzebuje doskonałego
inżyniera dźwięku i jeszcze lepszego studia.
„Sonny
Rollins +3” to z pozoru zwyzcajna płyta, jakich wiele powstawało pół wieku
wcześniej i jakich niezwykle mało powstaje w czasach nieco bardziej
współczesnych. Oto w studio spotykają się doskonali, dobrze znający swoje
możliwości muzycy. Na fortepianie liderowi towarzyszy jeden z jego ulubionych
pianistów – Tommy Flanagan, z którym Sonny Rollins nagrywał już czterdzieści
lat przed sesją, w wyniku której powstał album „Sonny Rollins +3”. Tommy
Flanagan zagrał na jednej z najczęściej dziś przypominanych klasyków Sonny
Rollinsa z 1956 roku – albumie „Saxophone Colossus”. To album, na którym
premierę miała jedna z najbardziej przebojowych kompozycji Sonny Rollinsa –
„St. Thomas”, utwór grywany do dziś.
Pozostali
muzycy dzielnie dotrzymują kroku mistrzowi. Choć to wielkie nazwiska, gwiazda
może być tylko jedna. Dla Sonny Rollinsa, który dziś w zasadzie nie koncertuje,
choć często wypowiada się na jazzowe tematy za pośrednictwem internetu, „Sonny
Rollins +3” była w zasadzie przedostatnią ważną płytą studyjną. W roku 2000
powstał równie genialny album o wymownym tytule „This Is What I Do”. Pozostałe
dwie pozycje studyjne nie są słabe, ale w pierwszej dziesiątce najlepszych
nagrań Sonny Rollisa z pewnością się nie mieszczą. W XXI wieku ukazują się
jedynie nagrania koncertowe („Sonny, Please” stanowi wyjątek od tej reguły, choć
też nie należy do tych najciekawszych albumów wielkiego mistrza saksofonu). Zupełnie
sensacyjna wizyta we Wrocławiu i genialny koncert w 2011 roku był chyba jego
ostatnią wizytą w Europie i jednym z ostatnich koncertów, które zagrał.
Dziś
takich mistrzów już chyba nie ma. Sonny Rollins pozostaje jednym z nielicznych
żyjących muzyków, którzy nie tylko byli częścią złotych jazzowych lat
pięćdziesiątych, ale należy bez wątpienia do grupy tych, którzy pozostali
wierni swoim muzycznym ideałom na przekór przeróżnym chwilowym modom. Nawet
kiedy nagrywał z Rolling Stonesami, zagrał to co potrafił najlepiej. Koncert z
2011 roku pamiętam, jakby odbył się niemal wczoraj, wszystkie poprzednie okazje
posłuchania na żywo wielkiego mistrza wspominam podobnie jak okazje do
spotkania Milesa Davisa, Ahmada Jamala i może jeszcze kilka innych niezwykłych
wydarzeń.
Realizatorom
i muzykom udało się zrealizować album przypominający niemal na żywo nagrywane
produkcje, które powstawały pół wieku wcześniej. To zupełnie niezwykłe osiągnięcie
w świecie cyfrowej obróbki dźwięku, niezliczonych godzin spędzanych w studiach,
zdalnej współpracy muzyków nagrywających w różnych studiach i wiecznego
poprawiania wcześniej zarejestrowanego materiału.
Znam
ten album na pamięć i mógłbym doszukać się kilku drobnych niedoskonałości, ale
to właśnie one sprawiają, że mam do czynienia z prawdziwymi emocjami żywych
muzyków, którzy spotkali się w studiu i postanowili ten fakt zarejestrować.
Pamiętam
kiedy ten album był sensacyjną premierą. Czasem przeraża mnie upływ czasu i
fakt, że to już 20 lat. Jednak „Sonny Rollins +3” to album zupełnie
ponadczasowy, mógł powstać równie dobrze wczoraj, jak i pół wieku wcześniej.
Jest zwyczajnie genialny w swojej bezpretensjonalnej balladowej prostocie.
Sonny Rollins
Sonny Rollins +3
Format: CD
Wytwórnia: Milestone / Fantasy
Numer:
025218925020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz