Z
najnowszym albumem Artura Dutkiewicza w mojej głowie połączyło się jedno
niezwykle istotne słowo – prawdziwy. To jednak może oznaczać wiele różnych
rzeczy, postaram się zatem moje skojarzenie rozwinąć. Prawdopodobnie jedynie
część z Was pamięta czasy, kiedy na ulicach oglądaliśmy kunszt architektów, a
nie radośnie pstrokatą twórczość agencji reklamowych. Warszawa bez ulicznych
reklam była naprawdę piękna, a na pewno spokojniejsza nie tylko wizualnie. Tak
zresztą wyglądała również reszta świata. Producenci dóbr wszelakich, w tym
również muzyki konkurowali ze sobą jakością swoich produktów. Dziś konkurują
starając się zwrócić naszą uwagę głównie agresywnym przekazem reklamowym.
Jakość produktu stała się jakby mnie ważna. Jeśli kampania reklamowa jest
udana, to wcale nie jest ważne, czy produkt dobry i czy w ogóle potrzebny. Nie
jest też ważne, jaki jest naprawdę, ważne jest jak wygląda w reklamie.
Związek
z muzyką jest oczywisty, bowiem o jakości muzyki na płycie decydują artyści, a
o sposobie opakowania i sprzedaży często całkiem ktoś inny. Ja wolę kupować
muzykę, a nie historie z nią związane. Chcę na chwilę znaleźć się w świecie
artysty, który dźwięki wymyślił i zagrał. Jego prawdziwym świecie, a nie zmyślonym,
żeby album lepiej sprzedać.
Oczywiście
najbardziej podoba mi się muzyka artystów, których świat jest pełen piękna,
wewnętrznego spokoju, kolorów i uczuć, które podzielam. Do świata Artura
Dutkiewicza przeprowadziłbym się choćby dzisiaj. Nie wiem, jak w otoczeniu tylu
dystraktorów, krzykliwych reklam, szalonego tempa życia można osiągnąć taki
spokój wewnętrzny. Ja tego nie potrafię, a bardzo bym chciał. Wiem jednak, że
każdy album Artura daje mi szansę na chwilę zbliżyć się do tego marzenia.
Gdyby
tak choćby część ludzkości spędziła z płytami Artura choć część czasu, który
poświęcają na zaglądanie do kolejnych smartfonowych powiadomień, mało
potrzebnych emaili i smsów, świat byłby lepszy. Niestety raczej nie będzie, ale
każdy z Was może sobie zafundować terapię za pomocą „Travellera”. W dodatku to
lekarstwo, które wystarczy Wam do końca życia, choć oczywiście nie manawiam do
tego, żebyście nie rozglądali się za kolejnymi płytami Artura. Zróbcie to
koniecznie.
„Traveller”
to album inspirowany licznymi artystycznymi podróżami autora, choć egzotyczne
obrazy są tu mocno ukryte, stanowiąc łamigłówkę, która skłania do spędzania
kolejnych wieczorów w towarzystwie muzyków, które mogą doprowadzić do
zadziwiających skojarzeń. Ja wierzę we własną intuicję, nawet jeśli wydaje się
być zupełnie zaskakująca. Weźmy choćby „Sattvic Mazurka” – nowoczesny mazurek
brzmiący tak, jakby właśnie wczoraj wyszedł spod pióra samego Joe Zawinula.
Muzykolodzy być może odkryją, dlaczego w mojej głowie powstało skojarzenie tej
kompozycji z „Mercy, Mercy, Mercy”, ja nazywam je wspólnotą muzycznie
pozytywnej energii. Pewne podobieństwo formalne pojawia się również w
rozłożeniu akcentów, ale fachowe opowiedzenie o tym pozostawiam znawcom teorii
kompozycji.
Każdy
wieczór spędzony z najnowszym albumem Artura Dutkiewicza, Michała Barańskiego i
Łukasza Żyłę sprawia, że jestem lepszym człowiekiem. „Traveller” zaskoczył mnie
nieco swoją zwyczajnością. To znowu rzecz nieczęsto spotykana w dzisiejszych
czasach, kiedy trzeba wyróżnić się w tłumie, czymkolwiek, odmiennością dla
odmienności. Zrobić zwyczajnie piękny, prosto jazzowy, wypełniony muzyką album
to rzecz dziś niespotykana. Zagrać własną muzykę pochodzącą z piękniejszego
świata, na który nie stać większości z nas, goniących codziennie za nieważnymi
sprawami to rzecz nadzwyczajna. Zatrzymać się na chwilę w pogoni za światem,
którego nie złapiemy i poświęcić moment na piękną przygodę z muzyką Artura to
przyjemność niezwykła.
Artur Dutkiewicz Trio
Traveller
Format: CD
Wytwórnia: Pianoart
Numer:
5907760035042
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz