Nasza niedawna
historia nadała nowego znaczenia pojęciu Artysta Drugiego Obiegu. Pozostawiając
na boku polityczne zawiłości historii Europy Środkowej, dla mnie drugi obieg to
ukryte muzyczne skarby, artyści nie szukający za wszelką cenę popularności.
Zwykle oznacza to silną osobowość, wyrazistość, olbrzymią muzykalność, a także
niebanalny, własny styl, często łączący zapomniane już, a nawet uznawane za
niemodne, lub wręcz zbyt proste na współczesne czasy style sprzed lat. Bycie
takim artystą drugiego obiegu oznacza sporą popularność wśród innych muzyków a
także posiadanie grupy oddanych fanów, którzy traktują swoje odkrycia jak cenne
skarby, chcąc ukryć je przed innymi, jakby w obawie przed utratą przez ich ulubionego
artystę status kultowego i nieznanego.
Imelda May
doskonale pasuje do takiego opisu artystki, która robi swoje nie oglądając się
na to, co akurat modne, albo co może się dobrze sprzedać. Występowała już i
nagrywała z całkiem pokaźną grupą muzyków z pierwszych stron gazet i
promocyjnych półek w sklepach z płytami, jednak w żaden sposób nie starała się
ogrzać w cieple ich popularności. W większości tego rodzaju współpracy, to
raczej ci wielcy korzystali z jej obecności.
Do mnie wiedza
o jej istnieniu dotarła kilka lat temu przy okazji wyśmienitej współpracy z
Jeffem Beckiem, który jest gościem, choć pozostającym w cieniu samej Imeldy
May, również w jednym z utworów na najnowszej płycie artystki „Life. Love.
Flesh. Blood”. W 2010 roku Imelda wystąpiła gościnnie na płycie Jeffa Becka
„Emmotion & Commotion”, a później sprawdziła się znakomicie w roli
nowoczesnej Mary Ford na koncercie z Iridium wydanym jako „Rock 'n' Roll Party
(Honoring Les Paul)”. Zainteresowanie rockabilly, rock and rollem, twórczością
Fatsa Domino, Buddy Holy’ego i Roya Orbisona to jeden z ważniejszych aspektów
działalności Imeldy May.
Wokalistka
występuje często w irlandzkiej telewizji, prowadząc swój własny słowno-muzyczny
program, w którym pojawiają się niezwykli goście i okazja do zaśpiewania
niepowtarzalnych duetów (wyszukajcie sobie w internecie wspólny występ z Sinead
O’Connor), a tematy poruszane w rozmowach są nie tylko muzyczne. Innego gościa
specjalnego pojawiajacego się na płycie „Life. Love. Flesh. Blood” –
doskonałego brytyjskiego pianistę i lidera orkiestry Joolsa Hollanda Imelda
poznała przy okazji nagrania występu dla jego własnego muzycznego telewizyjnego
programu „Later … With Jools Holland”.
Najnowszy album
Imeldy May to pierwsze od lat jej własne nagranie, które powstało bez udziału
byłego już męża – gitarzysty rockabilly Darrella Highama. Obsada zespołu z
pewnością jest o co najmniej klasę ciekawsza, bowiem na zarejestrowanej chyba
po raz pierwszy w całości w USA płycie gitary obsługują Marc Ribot i T-Bone
Burnett.
Album
wypełniony jest doskonale napisanymi przez samą Imeldę May piosenkami, w
których powstaniu pomagał Bono. Całość wyprodukował T-Bone Burnett, a odejście
od rockabilly wyszło artystce na dobre. Jeśli tak ma brzmieć dobrze zagrany album,
na którym muzyka nie jest równie ważna, co tekst i osobowość wokalistki, to
chyba uznam, że jestem fanem popowego grania.
„Life. Love.
Flesh. Blood” jest mieszanką stylów, jazzowych improwizacji, bluesowej gitary,
swingującego hammonda i fortepianu w duecie z Joolsem Hollandem, wyśmienitych
ballad i doskonałej realizacji. Jazz był kiedyś muzyką rozrywkową, gdyby
pozostał nią do dziś, pewnie Imelda May byłaby nową Billie Holiday, do której bywa
czasem zresztą porównywana.
Dla mnie „Life.
Love. Flesh. Blood” jest albumem na miarę „Astral Weeks”, pochodzącego również
z Irlandii Van Morrisona. To najlepszy album Imeldy May, jaki dotąd nagrała.
Dziś jest doskonałą propozycją na wakacyjne wieczory, za kilka lat stanie się
klasyką gatunku i pozostanie na zawsze aktualny, choć teksty z pewnością są
zapisem bardzo osobistych przeżyć rozwodowych artystki. Prawdopodobnie „Life.
Love. Flesh. Blood” będzie dla Imeldy May przepustką do komercyjnego muzycznego
świata wielkich wytwórni i olbrzymiej popularności, mam jednak cichą nadzieję,
że nawet jeśli zrobi karierę, pozostanie niepokorną, niezależną i ceniącą
przede wszystkim muzykę wokalistką.
Imelda May
Life. Love. Flesh. Blood
Format: CD
Wytwórnia: Decca / Universal
Numer: 602557149012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz