O Komedzie wszyscy napisali
już wszystko. Ilość książek, monografii, artykułów i prac naukowych
niekoniecznie musi oznaczać wysoką wartość dorobku artystycznego, w wypadku
Komedy jednak nikt nie kwestionuje jego pozycji w historii polskiej kultury. Od
lat muzyka Krzysztofa Komedy, obok Chopina jest naszym narodowym towarem
eksportowym, a nazwisko muzyka jest rozpoznawane w najbardziej nawet
egzotycznych miejscach.
Krzysztof Komeda przeżył 37
lat, a jego muzyczna kariera, dla wielu podzielona na okres jazzowy i filmowy,
albo polski i amerykański (w obu wypadkach moim zdaniem podział nie jest
słuszny), trwała mniej więcej lat 13. Za jej początek należy uznać występ
sekstetu Komedy na pierwszym festiwalu w Sopocie w 1956 roku.
Urodzony w 1931 roku pianista
uczył się gry na fortepianie od czwartego roku życia. Wojenna zawierucha z
pewnością nie pomogła w muzycznej edukacji. Po zakończeniu drugiej wojny
światowej znalazł się w Ostrowie Wielkopolskim, a później w 1950 roku wrócił na
studia medyczne do rodzinnego Poznania, gdzie miała zacząć się jego kariera,
którą przez krótki czas usiłował, jak to zwykle bywa pod wpływem rodziców,
łączyć ze studiami medycznymi i praktyką lekarską. Jeszcze w szkole średniej
poznał Witolda Kujawskiego, starszego o kilka lat basistę, który był pierwszą
osobą wprowadzająca dorastającego Komedę w świat jazzu. W początku lat
pięćdziesiątych Komeda często jeździł do Krakowa, gdzie w mieszkaniu
Kujawskiego odbywały się prywatne koncerty jazzowe. Na publiczne granie jazzu
władza raczej nie patrzyła w tamtych czasach przychylnym okiem. Jedni pamiętają
to tak, że władza zabraniała, inni, że utrudniała, albo nie patrzyła
przychylnie. Na pewno jednak nie wspomagała muzyków w rozwijaniu talentów i
nagraniach. Dlatego właśnie o jazzie niewiele można było dowiedzieć się w szkołach
muzycznych.
W mieszkaniu u Kujawskiego
najprawdopodobniej Krzysztof Komeda (wtedy jeszcze nosił nazwisko Trzciński)
poznał pierwszego jazzowego pianistę – Andrzeja Trzaskowskiego. Muzycy
spotykający się u Kujawskiego utworzyli zespół Melomani, z którym sekstet
Komedy miał się spotkać w 1956 roku na scenie festiwalu w Sopocie, od którego
zaczęła się historia jazzowego grania w Polsce.
W 1956 roku Komeda skończył
studia medyczne w Poznaniu i otrzymał dobrą propozycję pracy w zawodzie (był laryngologiem).
Jednak zespół, z którym wystąpił w tym samym roku w Sopocie pochłonął go już
wtedy całkowicie i lekarzem ostatecznie nie został. Wydany po wielu latach
zestaw trzech płyt CD z rejestracjami występów z festiwalu pokazuje dojrzały, w
pełni autorski pomysł Komedy na jazzowy zespół w nietypowym składzie i
nowoczesnym repertuarze. Wiele innych nagrań z festiwalu jest co najwyżej
poprawnych, jednak program przygotowany przez Komedę zapowiada jego wielką
światową karierę.
Już wtedy, w 1956 roku Komeda sięgał po inspiracje do muzyki klasycznej
(„Memories Of Bach”) oraz najnowszego jazzowego repertuaru nowoczesnego – „Django”
Johna Lewisa z repertuaru The Modern Jazz Quartet. W pierwszym zespole Komedy
grali: Jerzy Milian z konieczności na wibrafonie, Jan Ptaszyn Wróblewski na barytonie, Stanisław Pludra na
alcie, Józef Stolarz na basie
i Jan Zylber na bębnach.
Zespół wrócił na festiwal w kolejnym roku prezentując jeszcze ambitniejszy
program. Przez kilka kolejnych lat stale gościł na krajowych scenach. Zaczęły
się też wyjazdy zagraniczne. Mnie więcej w tym samym czasie Komeda,
przeprowadza się do Krakowa. Później będzie jeszcze mieszkał w Warszawie i Los
Angeles. W Warszawie ma dziś swoją ulicę i neon, w Ostrowie wielki mural i parę
obiektów swojego imienia.
W 1957 roku Komeda zakłada
prawdopodobnie pierwszy polski zespół rock and rollowy, projekt zaplanowany
trochę jako dowcip, a trochę dla pieniędzy. Latem grupa nazwana Jan Grepsor and
His Boys, w której grają muzycy zespołu Komedy daje sporo koncertów. Wszyscy
występują pod pseudonimami. Wokalistą jest Jerzy Milian, gra też Ptaszyn, Jan
Zylber i Zdzisław Brzeszczyński. Są też gitarzyści i para tancerzy. Zapowiada
wówczas już blisko związana z Komedą Zofia Tittenbrun, jego późniejsza żona.
Gwiazdą zostaje Marilyn Nabiałek. Kamuflarz się udaje, grając przeboje Elvisa
Presleya i Billa Haleya podobno tylko raz zostają rozpoznani. Kiedy kończy się
sezon letnich koncertów, muzycy wracają do jazzu i grają jako Jazz Believers.
Jesienią 1957 roku Komeda po
raz pierwszy komponuje muzykę filmową. Filmowcy z Łodzi często spotykali się z
muzykami jazzowymi. Niektórzy, jak Witold Sobociński łączyli karierę jazzową z
pracą w przemyśle filmowym. Pierwszym filmem, do którego Komeda napisał muzykę
jest słynna etiuda Romana Polańskiego „Dwaj ludzie z szafą”. W tym samym, 1958
roku, Komeda jest jednym z tych muzyków, którzy towarzyszą Dave Brubeckowi w
czasie jego tourne po Polsce i bierze udział w słynnym nagraniu dla wytwórni
RCA na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Do Polski trafiło podobno 12 płyt
z tej sesji, która nigdy nie została wydana. Znam osobiście posiadacza jednego
z egzemplarzy, ale nigdy nie słyszałem tych nagrań.
W krótkim czasie w 1960 roku
Komeda pisze muzykę do 3 wybitnych filmów, których ścieżka dźwiękowa jest
równie doskonała – „Nóż w wodzie”, „Do widzenia, do jutra” i „Niewinni
czarodzieje”.
Na Jazz Jamboree w 1960 roku
po raz pierwszy Krzysztof Komeda prezentuje program „Jazz i poezja”. W tym
czasie zespół Komedy jest już stałym gościem w ważnych klubach jazzowych w
Danii i Szwecji. W składzie pojawiają się pierwsi zagraniczni muzycy. Z
udziałem duńskiego trębacza Allana Botschinsky’ego, który w tym czasie grał w
Kopenhadze z Oscarem Pettifordem, Komeda nagrywa swój pierwszy zagraniczny
album dla Metronome rejestrując „Etiudy Baletowe”. Na tej płycie grają również
Rune Carlsson, Jan Ptaszyn Wróblewski i Roman Gucio Dyląg.
Krzysztof Komeda gra „Etiudy
Baletowe” na Jazz Jamboree w 1962 roku, ale w Polsce na tak nowoczesne granie
jest jeszcze trochę za wcześnie. Polscy fani dopiero poznają brzmienie
nowoczesnego jazzu po okresie fascynacji dixielandem. Komeda jest jak zawsze
krok z przodu. W 1956 roku większość zespołów kopiowała swingowe aranże,
conajwyżej sięgając po starannie spisane solówki Charlie Parkera. Komeda grał
The Modern Jazz Quartet i miał w składzie wibrafon. 6 lat później był znowu
przed wszystkimi.
Henning Carlsen, który
słyszał Komedę w Kopenhadze zamawia u niego kolejne kompozycje do swoich
filmów, z których najbardziej udaną okaże się muzyka napisana do filmu
„Kattorna”. W każdym filmie z muzyką Komedy, dźwięki są istotnym elementem.
Komeda nie ilustrował obrazów, on współtworzył filmy. Bez jego muzyki „Nóż w
wodzie”, „Głód”, czy „Dziecko Rosemary” nie byłyby tak dobre. Wielu krytyków
filmowych po latach doceni niezwykłą integrację obrazu i muzyki w filmie
„Bariera” Jerzego Skolimowskiego.
Mimo wielu fantastycznych
kompozycji filmowych, w 1965 (lub 1966 według innych źródeł) roku po raz drugi
szacowne grono kompozytorów odmawia Komedzie członkostwa w Związku Kompozytorów
Polskich. Czasy były jeszcze ciągle dla jazzu niełatwe. Komisji przewodniczył
Witold Lutosławski. Może panowie kompozytorzy bali się konkurencji? Na Jazz
Jamboree Komeda po raz pierwszy prezentuje na scenie „Astigmatic” i „Kattornę”.
W grudniu zespół w składzie z Tomaszem Stańko, Zbigniewem Namysłowskim,
Guntherem Lenzem i Rune Carlsonem nagrywa „Astigmatic”. Podobno na saksofonie
miał grać Urbaniak, ale gdzieś w Szwecji ukradli mu samochód i nie zdążył
przyjechać. Wielu uważa, że
„Astigmatic” jest najważniejszym polskim albumem jazzowym, a w kilku poważnych
i uznanych europejskich publikacjach został nawet uznany za najważniejszy album
europejskiego jazzu. Ten album jest jednym z najważniejszych nagrań nie tylko
Komedy, ale też Tomasza Stańko i Zbigniewa Namysłowskiego. Magiczna noc z
Filharmonii Narodowej należy do tych momentów jazzu, kiedy udawało się wszystko
i jeszcze więcej.
W grudniu 1967
roku roku Komeda wyjeżdża do Los Angeles na zaproszenie Romana Polańskiego.
Komponuje muzykę do jego filmu „Rosemary’s Baby” w reżyserii Polańskiego i
mniej dziś znanego obrazu Buzza Kulika „Riot”. Ciesząc się życiem w Los Angeles
i snując plany na przyszłość spaceruje po mieście z przyjacielem – Romanem
Hłasko, nieszczęśliwie upada, uderza się w głowę i po niemal 4 miesiącach
nieudanego leczenia krwiaka mózgu, przewieziony w ciężkim stanie do Warszawy
umiera.
Komeda nie był
wirtuozem fortepianu. Według wielu relacji, nie radził sobie też jakoś
specjalnie z zapisem nutowym. Potrafił jednak komponować złożone utwory o
rozpoznawalnym i niepowtarzalnym stylu. Wielu twierdzi, że był z innej planety,
że nawet rozmawiając z nim odnosiło się wrażenie, że mimo serdeczności i
uprzejmości jego myśli są gdzieś poza realnym światem. Był doskonałym liderem,
nie popisywał się, bo tego nie potrzebował. Kiedyś sam narzekałem, że na
„Astigmatic” jest za mało Komedy. Dziś wiem, że jest dokładnie tyle, ile
potrzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz