Mój kolejny australijski
wynalazek jest albumem w jazzowym katalogu dość nietypowym. Jego twórca, Dale
Barlow jest uznanym nie tylko w Australii saksofonistą. Przez całą karierę
sięgał od czasu do czasu po flet. W zeszłym roku postanowił spełnić swoje
marzenie i nagrał album w całości zagrany na flecie. W ten sposób powstał
„Flute Hoot” – jeden z najciekawszych fletowych albumów współczesnego jazzu.
Przyznaję, że w tej dziedzinie akurat konkurencja nie jest zbyt wielka. Po flet sięgało w przeszłości okazjonalnie wielu saksofonistów, w tym tych największych, jak Charles Lloyd, Roland Kirk, Yusef Lateef czy Eric Dolphy. Nikt z wielkich nie nagrał jednak albumu w całości na flecie nie sięgając po saksofon. W ten sposób najbardziej znanym jazzowym flecistą pozostaje od lat Hubert Laws, też zresztą saksofonista, a za ojca jazzowego grania na flecie można uznać Herbie Manna.
Instrument ma swoje
ograniczenia techniczne, szczególnie w zakresie ekspresji, być może dlatego
nigdy nie zdobył takiego uznania, jak saksofon, który do jazzu pasuje idealnie.
Za sprawą Dale Barlowa to może się zmienić. Twórca „Flute Hoot” jest całkiem
niezłym saksofonistą, jednak długi pobyt w USA spowodował, co częste u
australijskich muzyków, jego amerykanizację. Jego nagrania saksofonowe jakoś
nieszczególnie mnie przekonywały w związku z wtórnością proponowanej muzyki.
Zawsze bowiem uważałem i zdania nie zmienię, że lepszy oryginał, niż
najdoskonalsza nawet kopia. Stąd wszyscy co próbują zostać kolejnym Johnem
Coltrane’m nie mają u mnie łatwo.
Album „Flute Hoot” kupiłem w
ciemno jako muzyczną ciekawostkę. Spodziewałem się raczej brzmienia rodem z
pop-jazzowego grania z lat sześćdziesiątych, jakie znam z albumów Herbie Manna.
Już pierwsze dźwięki zmieniły moje nastawienie.
Po pierwsze – Dale Barlow
jest całkiem niezłym kompozytorem. Zestawił na płycie swoje kompozycje z
jazzowymi standardami i obronił własną twórczość na tle melodii Benny Golsona,
Cole Portera, Leo Robina i Sammy Cahna. Oczywiście dalej utrzymuję, że na
flecie Coltrane’a grać się nie da, ale jest ciekawie.
Dale Barlow nie jest
początkującym muzykiem. Kiedy w latach osiemdziesiątych wyjechał do USA
zobaczyć swoich idoli, szybko znalazł się najpierw w zespole Cedara Waltona, a
później w Jazz Messengers, gdzie nie przyjmowali nigdy ludzi, którzy nie
potrafili grać amerykańskiego jazzu. Był uczniem Dave Liebmana i George’a
Colemana. Grał z Chetem Bakerem, Lee Konitzem, Wyntonem Marsalisem, Benny
Golsonem i wieloma innymi muzykami ze światowej ekstraklasy. Każdy z nich może
wybrać sobie spośród wielu wyśmienitych saksofonistów. Często wybierali właśnie
Barlowa. Kiedy muzyk przeniósł się do Wielkiej Brytanii, był członkiem
orkiestry klubu Ronnie Scotta, grywał ze Stingiem i Kenny Wheelerem, był
wynajmowany do sporej ilości sesji muzyków popowych, gdzie czasem również
sięgał po flet. Jednym słowem na brak zajęcia nie narzekał. Kiedy wrócił do
Australii, grał w zasadzie ze wszystkimi lokalnymi muzykami, którzy mieli coś
ciekawego do zagrania.
Niezbyt rozbudowana
dyskografia Dale Barlowa obejmuje zarówno albumy własne, jak i gościnne występy
u wielu amerykańskich gwiazd. Zajęty koncertowaniem muzyk nie nagrywa często, a
jego album „Flute Hoot” jest prawdopodobnie ciągle jego najnowszą produkcją.
Płyta powstała w czasie pojedynczej spontanicznej sesji z udziałem
amerykańskich muzyków, ukazała się jednak w Australii nakładem samego lidera,
co tam często się zdarza i nie dowodzi wcale tego, że nikt nie jest
zainteresowany twórczością zespołu, ale dowodzi przedsiębiorczości lidera.
Warto czasem zaryzykować i
wyjść ze sklepu z siatką pełną zupełnie nieznanej muzyki. Dzięki temu można
stać się przypadkowo właścicielem na przykład „Flute Hoot” – jednego z
najciekawszych fletowych albumów współczesnego jazzu.
Dale Barlow
Flute Hoot
Format: CD
Wytwórnia: Dale Barlow / HIP Notation
Numer:
9310012024613
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz