22 lipca 2020

Ella Fitzgerald – Mack The Knife: Ella In Berlin


Ella Fitzgerald to jedna z największych jazzowych wokalistek wszechczasów. W Kanonie Jazzu opisywałem już kilka jej albumów – „Ella & Louis” z Louisem Armstrongiem, Songbooki Cole Portera i braci Gershwin, moje ulubione „Cote d’Azur Concerts On Verve” z Duke Ellingtonem, a także album z kolędami.


Album nagrany w czasie jednej z licznych europejskich organizowanych przez Normana Granza znany jako „Mack The Knife: Ella In Berlin” z 1960 roku nie jest moim ulubionym. Zawsze uważałem i w sumie zdania nie zmieniam, że każda wokalistka zasługuje na dużo lepszy akompaniament, niż ten w wykonaniu zespołu dowodzonego przez Paula Smitha. Dlatego w kolejce do przedstawienia w Kanonie Jazzu czekały i dalej czekają albumy nagrane przez Ellę Fitzgerald z orkiestrą Counta Basie i aranżacjami Quincy Jonesa, duety z Joe Passem i album poświęcony muzyce Antonio Carlosa Jobima („Ella Abraca Jobim”) w doborowej obsadzie z Clarkiem Terry, Tootsem Thielemansem i Joe Passem, a także innymi wielkimi muzykami.

Temat albumu „Mack The Knife” powracał w redakcyjnych rozmowach jednak zbyt wiele razy. Album pojawiał się kilka razy na liście płyt wybieranych przez polskich muzyków jako jeden z pięciu ulubionych albumów w czasie realizacji naszego radiowego cyklu „Dzień z…” i wywiadach dostępnych na naszym kanale na YouTube. Uznałem więc, że nawet jeśli to nie jest moja ulubiona płyta Elli Fitzgerald, powinienem do niej sięgnąć po raz kolejny i poszukać tego, czego nie usłyszałem na tym krążku od lat.

Kwartet Paula Smitha jest tu jedynie tłem, nie usiłuje nawet konkurować z głosem Elli Fitzgerald. Może to właśnie ludziom się podoba? Ja wciąż wolę za fortepianem Counta Basie, albo Duke Ellingtona, ale wtedy mamy już dwie gwiazdy w jednej przestrzeni muzycznej.

Podobno album ciągle pozostaje najlepiej sprzedająca się i najpopularniejszą płytą Elli Fitzgerald, która za ten album dostała dwie nagrody Grammy, w tym jedną za utwór, który ewidentnie się jej nie udał, a przynajmniej nie wszystko poszło zgodnie z planem – mam tu na myśli „Mack The Knife” i powtarzaną we wszelkich możliwych publikacjach historię o spontanicznej improwizacji i naśladowaniu a nawet parodiowaniu wokalnego stylu Louisa Armstronga z powodu zapomnienia tekstu.

Drugą nagrodę Grammy dostał cały album, a warto przypomnieć, że w 1961 roku Grammy przyznano dopiero po raz trzeci i kategorii było dużo mniej, więc dwie nagrody można uznać za sukces. Jednak jeśli prześledzicie uważniej łatwo dostępne statystyki, szybko odnajdziecie informację, że w 1961 roku Ray Charles zgarnął 4 nagrody, a Bob Newhart (komik, w czasach zanim wymyślono internet, komicy swoje występy wydawali na płytach) i Henry Mancini po 3. Tak więc sukces Elli Fitzgerald w zakresie ilości statuetek jest istotny, ale nie znowu jakiś niezwykły, nawet jak na ubogi w kategorie i ilość nagród do zdobycia rok 1961.

Skąd więc fenomen Elli Fitzgerald w Berlinie, która w swojej dyskografii miewała słabsze albumy tylko, jeśli producenci zmuszali ją do śpiewania dalekiego od jazzu repertuaru? Czy tajemnicą jest nieudane „Mack The Knife”? A może raczej wyjątkowo udane, choć dla mnie nieco niepotrzebnie efekciarskie „How High The Moon”? Przecież Ella Fitzgerald śpiew bez słów prawie wymyśliła, a na pewno spopularyzowała, choć miano pierwszeństwa zwykle historycy przyznają Louisowi Armstrongowi i jego „Heebie Jeebies”, a bardziej dociekliwi sięgają do niektórych nagrań Ala Jolsona z 1911 roku, a nawet wcześniejszych rejestracji i relacji z koncertów. W amerykańskiej bibliotece Kongresu znajdziecie rozmowę Alana Lomaxa z Jelly Roll Mortonem opisującym tradycję śpiewu scatem. Sam Morton często mylił fakty albo przypisywał sobie zasługi innych, ale akurat w tym przypadku brzmi wiarygodnie, bo nie jest częścią tej akurat historii.


Nie uważam, że „Ella In Berlin” to album zły, czy w jakikolwiek sposób nieudany. Wiem, że dla wielu to najlepszy album Elli Fitzgerald, ja się z tym zdaniem nie zgadzam, ale ten album jest dalej wybitny wokalnie i trochę mniej ciekawy instrumentalnie, niż inne wielkie nagrania Elli Fitzgerald. Warto jednak przypomnieć słynne „Mack The Knife” i „How High The Moon”, a także inne klasyki z repertuaru Elli Fitzgerald, bowiem ten album nie ma słabych momentów i utworów źle wybranych. Gdybym miał wybrać jedną piosenkę z tego albumu, bez wahania sięgam po zaskakujące „Misty” skrajnie inne od utworów, z których słynie ten album wspomnianych powyżej. Gdybym musiał wybrać jedną ulubioną płytę Elli Fitzgerald, z żalem zostawiając kilka innych wybieram nagrania z Ellingtonem („Cote d’Azur Concerts On Verve” z 1966 roku. „Ella In Berlin” to świetny album, ale moim zdaniem są lepsze…

Ella Fitzgerald
Mack The Knife: Ella In Berlin
Format: CD
Wytwórnia: Verve
Data pierwszego wydania: 1960
Numer: 602498840207

Brak komentarzy: