20 lipca 2012

Simple Songs Vol. 60


W audycji pojawiły się największe jazzowe przeboje. Melodie, które wszyscy pamiętamy, takie, które są często grywane również przez młodsze pokolenie wykonawców i przypominane, jako najważniejsze nagrania swoich kompozytorów. Większość z tych tematów osiągnęła również spory (przynajmniej jak na świat jazzu) sukces komercyjny.

Kolejność prezentowanych kompozycji nie oznacza w żadnym wypadku jakiejkolwiek kolejności miejsc na liście jazzowych przebojów. Takich znanych melodii jest zresztą całkiem sporo i godzinna audycja z pewnością nie wyczerpuje tematu.

W audycji słuchaliśmy:

* Julian Cannonball Adderley – Mercy, Mercy, Mercy – Mercy, Mercy, Mercy: Live At The Club!

Grają: Julian Cannonball Adderley (saksofon altowy), Nat Adderley (kornet), Joe Zawinul (fortepian, fortepian elektryczny), Victor Gaskin (kontrabas), Roy McCurdy (perkusja).

* Julian Cannonball Adderley Quintet feat. Nat Adderley – Work Song – Them Dirty Blues

Grają: Julian Cannonball Adderley (saksofon altowy), Nat Adderley (kornet), Barry Harris (fortepian), Sam Jones (kontrabas), Louis Hayes (perkusja).

* Branford Marsalis Quartet feat. Terence Blanchard – Mo’ Better Blues - Mo' Better Blues, Music From A Spike Lee Joint Mo' Better Blues

Grają: Branford Marsalis (saksofony – tenorowy i sopranowy), Terence Blanchard (trąbka), Kenny Kirkland (fortepian), Robert Hurst (kontrabas), Jeff Tain Watts (perkusja).

* Dave Brubeck Quartet – Take Five – Time Out

Grają: Dave Brubeck (fortepian), Paul Desmond (saksofon altowy), Eugene Wright (kontrabas), Joe Morello (perkusja).

* Herbie Hancock – Cantaloupe Island – Empyrean Isles

Grają: Herbie Hancock (fortepian), Freddie Hubbard (kornet), Ron Carter (kontrabas), Tony Williams (perkusja).

* Weather Report – Birdland – Heavy Weather

Grają: Joe Zawinul (fortepian, fortepian elektryczny, Rhodes, syntezatory), Wayne Shorter (saksofon tenorowy, sopranowy, lyricon), Jaco Pastorius (gitara basowa), Alex Acuna (konga, instrument perkusyjne), Manolo Badrena (konga, instrument perkusyjne, tamburyn).

* Art Blakey Jazz Messengers - Moanin’ – Art Blakey And The Jazz Messengers (Moanin’) Blue Note 4003

Grają: Art Blakey (perkusja), Lee Morgan (trąbka), Benny Golson (saksofon tenorowy), Bobby Timmons (fortepian), Jimmy Merritt (kontrabas).

* Sonny Rollins – St. Thomas – Saxophone Colossus

Grają: Sonny Rollins (saksofon tenorowy), Tommy Flanagan (fortepian), Doug Watkins (kontrabas), Max Roach (perkusja).

17 lipca 2012

Pat Martino - Martino Unstrung: A Brain Mystery

W przypadku Pata Martino nie jestem obiektywny. To jeden z moich ulubionych gitarzystów. Dlatego też z nadzieją oczekiwałem na ukazanie się filmu, który w założeniu miał opowiadać o jego niezwykłym życiu, a w szczególności okolicznościach jego zdrowotnych kłopotów i powrotu do zdrowia, co do dziś pozostaje muzycznym i medycznym fenomenem. W zapowiedziach film ten miał zawierać również fragmenty koncertów, co miało być oczekiwanym przez fanów dodatkowym rarytasem, bowiem nagrań video koncertów Pata Martino, tych oficjalnych w zasadzie nie ma.

Stało się jednak inaczej. Film jest na rynku już od dawna, sam mam płytę już od roku, jednak po pierwszym, dość nieciekawym wrażeniu z oglądania, postanowiłem zostawić płytę w spokoju na kilka miesięcy i wrócić do niej tak, żeby ocenić „Martino Unstrung: A Brain Mystery” w sposób możliwie obiektywny, bez rozczarowania, które było moim pierwszym wrażeniem oraz naciągania „in plus” w związku z tym, że Pata Martino uważam za absolutnie genialnego muzyka.

Niestety mimo upływu miesięcy, film nie zyskał w moich oczach, a wręcz przeciwnie, nawet stracił… To typowy film biograficzny, jednak on nie opowiada historii życia, ani nawet jego fragmentu związanego z operacją mózgu Pata Martino. To jakby zbór urywków z domowych archiwów bez myśli przewodniej, uzupełniony wywiadami z innymi muzykami i producentami oraz lekarzami, którzy zajmowali się operacją i późniejszą rehabilitacją muzyka.

Niektóre z dodatków, które w sumie są dłuższe niż podstawowy film, to wydłużone wersje wypowiedzi użytych w filmie. Cóż z tego, że nazwiska są największe z możliwych – jak choćby Carlos Santana, Pete Townsend, czy Les Paul… Inne wywiady wydają się być dodane tylko w celu wydłużenia całej produkcji…

Zdumiewa mnie to doprawdy, tym bardziej, że Pat Martino potrafi niezwykle ciekawie opowiadać o swoim życiu i muzyce, czego doświadczyłem osobiście, długo z nim rozmawiając przed jego ubiegłorocznym koncertem w Bydgoszczy, o czym możecie przeczytać tutaj:


Spodziewałem się również większych fragmentów koncertowych. Na płycie znajdziemy jednak tylko dwa, krótkie fragmenty nagrane po amatorsku, w dodatku z brzmiącą jak bootlegi jakością dźwięku… Miałem nadzieję na ciekawsze nagrania.

Podsumowując więc – jeśli chcecie posłuchać jak Pat Martino gra – sięgnijcie po dowolną z jego płyt. Jeśli macie ochotę na nagranie koncertowe – w jego katalogu też znajdziecie coś dla siebie (w wersji audio) – jak choćby najnowszą płytę – „Undeniable: Live At Blues Alley”, o której przeczytacie tutaj:


Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o życiu Pata Martino – przeczytajcie dobrze i rzetelnie napisaną autoryzowaną biografię „Here And Now!: The Autobiography Of Pat Martino” napisaną przez samego Pata Martino we współpracy z samym Billem Milkowskim. Płyta DVD „Martino Unstrung: A Brain Mystery” to pozycja jedynie dla największych fanów artysty, którzy mają już wszystko inne i ochotę na każdy dźwięk i każde słowo wypowiedziane przez ich ulubieńca. Ja się do nich zaliczam…

Pat Martino
Martino Unstrung: A Brain Mystery
Format: DVD
Wytwórnia: Sixteen Films
Numer: 5060105720482

16 lipca 2012

Anders Jormin – Ad Lucem


Podsumujmy fakty. Na tej płycie mamy lidera – kontrabasistę znanego z wielu, przede wszystkim ECM-owych projektów. Mamy dwie wokalistki, choć na okładce ich instrument opisany jest jako voice, a nie vocal, więc będzie się działo coś awangardowego… Mamy też klarnet i saksofony obsługiwane przez Fredrika Ljungkvista. Jest też perkusista – Jon Falt. Całość wygląda z pozoru jak kolejny, niewiele różniący się od innych ambientowy projekt ECM. Tak jednak nie jest. Moi stali słuchacze i czytelnicy wiedzą, że klimaty tej wytwórni nie są mi jakoś specjalnie bliskie, więc jeśli płyta „Ad Lucem” jest płytą tygodnia, to coś w tym musi być…

Zastanawiam się, czy dźwięki, które słyszę na tym albumie, inspirowane afrykańskimi rytmami, pieśniami religijnymi, polskim folklorem góralskim, wokalizami fusion w stylu Urszuli Dudziak z lat siedemdziesiątych, czy wreszcie, co może najbardziej oczywiste – brzmieniami skandynawskimi to tylko autosugestia w mojej głowie, czy celowy zabieg kompozytora i lidera Andersa Jormina. Nie wiem, nie jestem pewien. Czasem jest przecież tak, że kompozytorzy nieświadomie pożyczają sobie jakieś skrawki wydobyte w procesie twórczym ze swojej nieświadomej części muzycznej pamięci, lub wymyślają od nowa coś, co na drugim końcu świata zostało już wymyślone.

W żadnym razie nie zamierzam zarzucać tej muzyce wtórności, wręcz przeciwnie. To świeży i nowoczesny projekt. To wokalistki odmieniają to nagranie i czynią je wyróżniającym się na tle innych produkcji ECM. Nie znaczy to, że zabrakło instrumentalnych improwizacji, wręcz przeciwnie. To jednak Mariam Wallentin i Erika Angell są unikalną wartością tej płyty, wyróżniającą ją na tle innych produkcji. Obie, doskonale współbrzmiące wokalistki śpiewają teksty po łacinie, czasem wręcz bez słów. Nie tekst, a kompozycja jest tu ważna.

Sam lider jest muzykiem niezwykle uniwersalnym, pozostając co prawda od lat w zaczarowanym kręgu ECM, nie ukrywając swojego zainteresowania muzyką sakralną i trzecim nurtem, potrafi również zagrać w bardziej konwencjonalnych sesjach – jak choćby w wielu projektach Tomasza Stańki, u Urszuli Dudziak i Grażyny Auguścik, czy grając z Donem Cherry lub Charlesem Lloydem.

Brzmienie „Ad Lucem”  to próba pogodzenia nowego ze starym, nowoczesnych improwizacji instrumentalnych z łacińskimi tekstami, czasem nieco to dalekie od tradycyjnych jazzowych harmonii, jednak zaciekawiające i wciągające słuchacza w świat dźwięków proponowanych przez Andersa Jormina i jego zespół. W partiach saksofonu i klarnetu odnajdziemy sporo free-jazzu, w solowych fragmentach gry lidera najwięcej jazzowych inspiracji, a w wokalizach usłyszycie nie tylko idealnie zestrojone głosy opowiadające nieznane mi i zapewne większości słuchaczy, bowiem znajomość łaciny nie należy dziś do powszechnych umiejętności, historie, ale także te bardziej jazzowe nuty przypominające instrumentalne podejście do głosu Urszuli Dudziak, a może nawet jeszcze bardziej nieco dziś zapomnianej Jeanne Lee.

Całość jest intrygująca, inspirująca i zaskakująco ciekawa, czyli godna polecenia, przede wszystkim poszukiwaczom oryginalnych brzmień…

Anders Jormin
Ad Lucem
Format: CD
Wytwórnia: ECM
Numer: 602527861456

15 lipca 2012

Duke Ellington And His Orchestra – Ellington At Newport

Wiele lat temu Jan Ptaszyn Wróblewski napisał o tej płycie, że jest nierecenzowalna. W sumie to się z tym zgadzam i tu właściwie należałoby zakończyć ten tekst. Co prawda w kolejnym zdaniu Ptaszyn napisał, że „Ellington At Newport” jest równie nierecenzowalna, jak wszystko, co wyszło spod pióra Duke Ellingtona, tu jednak już z wielką atencją dla autora podjąłbym się drobnej polemiki, bowiem ma Ellington w swoim dorobku utwory wybitne i te tylko bardzo dobre, tak jak i miewał słabsze występy i lepsze lub nieco gorsze bywały składy jego orkiestry. Co do tego, że nigdy nie zszedł poniżej poziomu dla innych nieosiągalnego, to zgodziłbym się z Ptaszynem w zupełności.

Dla tych jednak, którzy nie mają gdzieś głęboko w swojej muzycznej pamięci co najmniej kilkudziesięciu najlepszych płyt orkiestry Duke Ellingtona należy się drobne uzasadnienie, dlaczego ten akurat album jest tak ważny dla całej 40 letniej historii zespołu.

Ów słynny już dziś koncert na festiwalu w Newport miał miejsce w 1956 roku. Przejrzyjcie płyty na swoich półkach, z pewnością szybko dojdziecie do wniosku, nawet jeśli jeszcze tego nie wiecie, że w 1956 roku duże jazzowe orkiestry były raczej w odwrocie. A utrzymanie takiego zespołu kosztuje, bowiem muzykom, będącym w większości w takich zespołach na etatach, płacić trzeba niezależnie od tego, czy jest dużo pracy, czy raczej trochę mniej. Koszty organizacyjne tras koncertowych w dużych składach też są wyższe. Tak więc nie było łatwo. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych upadło wiele dużych orkiestr, nie było dla nich wystarczającej ilości pracy. Młode pokolenie tańczyło już do innej muzyki, a w klubach grywano bebop. A Duke Ellington chciał być ciągle tym wspaniałym Duke Ellingtonem, i choć jego orkiestra wcale nie była gorsza niż dekadę wcześniej, zwyczajnie stała się niemodna.

Duke Ellington aranżował i komponował genialnie. Miał też genialny skład. W ten jeden wieczór rzucił do walki wszystko, co miał najlepsze. Część publiczności słuchając koncertowej suity, podzielonej strukturalnie na 3 części być może zaczęła już myśleć, że to gustowne, ale jednak nieco muzealne już granie dla emerytów. To trwało w sumie ponad 20 minut. Suita nazwana przez wydawców płyty „Newport Jazz Festival Suite” nie jest zła. Jest nawet wyśmienita. Później jeszcze krótka rozgrzewka w postaci „Jeep’s Blues” Jednak świat jazzu zmienił się w jednej chwili w czasie wykonania znanego wszystkim wielbicielom talentu Duke Ellingtona i członków jego orkiestry„Diminuendo And Crescendo In Blue”. Utwór ten, napisał Duke Ellington w dość nietypowy dla dużego składu sposób, rozpoczynając i kończąc kompozycję niezwykle dynamicznie, dając słuchaczom nieco odpocząć w jego środkowych fragmentach. I właśnie ten środkowy fragment uczynił Duke Ellingtona, jego orkiestrę oraz w szczególności jednego z jej członków supergwiazdami już na zawsze.

Mam oczywiście na myśli słynne, złożone z 27 chorusów solo Paula Gonsalvesa, który zagrał genialnie i pokazał, że w ramach dużej orkiestry mieszczą się genialni improwizatorzy, którzy mogą się w dużym składzie realizować, a przy okazji zapewnić publiczności muzyczne atrakcje porównywalne z występami największych gwiazd saksofonów i trąbek grających w swoich kwartetach i kwintetach. Publiczność oszalała. Jeśli tego jeszcze nie słyszeliście, to przygotujcie się na jedną z najważniejszych improwizacji w dziejach jazzu.

Ową improwizację zagrał oczywiście Paul Gonsalves, ale to wszystko nie wydarzyłoby się poza orkiestrą Duke Ellingtona, to sam lider dał za pomocą klawiszy fortepianu sygnał do startu, a sekcja rytmiczna dała radę i nie pogubiła się w tym co stało się w „Diminuendo And Crescendo In Blue”.

„Ellington At Newport” to pozycja absolutnie przymusowa i obowiązkowa dla każdego. To jedna z 10, a może nawet 5 najważniejszych płyt w historii muzyki improwizowanej.

Duke Ellington And His Orchestra
Ellington At Newport
Format: CD
Wytwórnia: CBS / Columbia
Numer: 5099745098620